środa, 17 czerwca 2015

Co przeraża blogera?





 Przez kilka ciekawych zdarzeń, które mnie niedawno spotkały, temat blogów, blogowania i w ogóle internetowej działalności jakoś ciągle był na tapecie. To głównie przez to zmobilizowałam się do odkopania własnej stronki. Prócz jednak samego blogowania, po raz pierwszy tak naprawdę zaczęłam zastanawiać się nad samą teorią tej czynności. Jakby nie patrzeć, to medium też już wykształciło pewne swoje tworzywo. Są pewne prawidła co bloger powinien robić, a czego jak ognia unikać. Innowacje bloga wprowadzałam właśnie przez pryzmat tych wskazówek.
Najbardziej rewolucyjne było ustanowienie częstotliwości pisania postów. Pierwotnie miał się pojawiać jeden tygodniowo. Kiedy jednak pomysły się mnożyły, zdecydowałam się publikować jeszcze częściej. W końcu od przybytku głowa nie boli!
Było to coś zupełnie nowego. Jeszcze nie tak dawno przerwy w pisaniu wahały się między kilkoma dniami a kilkoma miesiącami. Zastanawiało mnie, co było tego powodem (temat lenistwa i braku dyscypliny został już przerobiony i nie miał większego udziału w tym zjawisku). Zagłębiłam się więc w archiwum, przeglądałam zawartość, analizowałam pod względem treści i kontekstu historycznego...
Tak, to mądrze brzmiący kontekst historyczny wskazał przyczynę.
Głównym, a przez pewien czas nawet jedynym wątkiem „Przypadków...” były same przypadki. Większą część tekstów inspirowałam życiem codziennym – tym, co mnie osobiście się przytrafiało, co zasłyszałam od znajomych lub w autobusie... Tak więc w zależności od tego, jak ciekawy był dany okres w moim życiu, lub jak tryb życia (w tym wypadku tryb nauki bądź tryb luzu) sprzyjał dostrzeganiu inspiracji.
Zagadka rozwiązana. Spokój na nowo zagościł w moim życiu.
Jednak nie na długo. Bo zaraz napadła mnie przerażająca myśl – co, jeśli znów dopadnie mnie ta twórcza susza? Teraz, po długiej przerwie, mam sporo świeżych pomysłów na teksty. Nie mam jednak żadnej gwarancji, że tak już będzie zawsze. Nie podpisałam żadnej umowy ze światem, że będzie mi podrzucał tematy na zawołanie. Źródełko inspiracji może wyschnąć w każdej chwili, czy będę na to gotowa, czy nie.
Postanowiłam więc się przygotować. Z obsesyjną skrupulatnością zaczęłam spisać wszystko, od przelotnego wrażenie do konkretnych konceptów. Lista rosła w szaleńczym tempie. Strach jednak wróciła, gdy po kilku dniach tempo to zaczęło zwalniać. Czyżby zaczynała się susza? Byłam już bliska odwołania reaktywacji bloga, kiedy na ratunek znów przyszedł anioł analizy i logicznego myślenia. „Owszem, tempo tworzenia nowych pomysłów istotnie zwolniło – szepnął mi do ucha - po tym jednak ustabilizowało się. Dni mijają, a lista pomalutku wciąż się rozrasta.”
Koniec problemu? Kryzys zażegnany?
Nie. Bo w życiu nigdy nie może być za dobrze. Wbrew wcześniejszym oczekiwaniom, nadmiar pomysłów wcale nie przyniósł mi spokoju. Gorzej, przysporzył mi jeszcze większego zmartwienia – czy z moim żółwim tempem pisania kiedykolwiek zdążę to wszystko napisać?!
Wolę chyba nawet nie próbować rozwiązać tego problemu. Kto wie, jakie z tego by wyszło nieszczęście... Z dwojga złego, już lepiej oswoić się z tą zmorą, jeszcze nie tak straszną.
Wniosek – blogować należy z głową. Choć też nie za bardzo – myślenie, jak widać, potrafi czasem boleć.


A tak między nami, pisanie ma dla mnie jednak więcej plusów niż minusów. Polecam wszystkim, choćby na spróbowanie.
Nawiązując do tematu postów – rzeczywiście, nowych pomysłów jest sporo (jak zapoczątkowana tekstem o ulubionych rupieciarniach nadchodząca seria top list wszelkich możliwych kategorii).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz