czwartek, 6 lutego 2014

Cardoholizm

Nie ma nic gorszego niż dostać maila z biblioteki informującego o zbliżającym terminie zwrotu książki. W moim przypaku niemal zawsze dotyczy on książki, której jeszcze nie zaczęłam nawet czytać. Gwałtowne ukłucie paniki jest wtedy jeszcze boleśniejsze - rzucam w kąt wszystkie inne tomiszcza, chwytam zagrożony tytuł i czytam do upartego, licząc pozostałe strony oraz czas, który ciągle uciekał...
Tym razem było mi jeszcze trudniej, gdyż wiadomość z ostrzeżeniem przeczytałam trzymając w ręku "Mówcę Umarłych", który, szczęście w nieszczęściu, nie był przedmiotem maila. Tak więc po dokończeniu napoczętej strony (czy może kolejnych piętnastu - nie jestem pewna, straciłam rachubę), zabrałam się książkę z ostrzeżenia.
Czytałam ją, jadąc do szkoły. Udało mi się przebrnąć przez sześć stron -liczba w rogu kartki głosiła, że jestem więc na dziesiątej. "Ciekawe, gdzie byłabym teraz w "Mówcy Umarłych", gdybym nie przerwała czytania" pomyślałam mimo woli. "Czy Ender doleciałby do Lusitanii? Jak Valentine radzi sobie z tym wszystkim? O co w końcu chodzi z tymi prosiaczkami?..."
Zarzucając się w myślach tego typu pytaniami, w tym samym czasie zdążyłam przeczytać kolejnych sześć stron - chwilę mi zajęło, zabim dotarło do mnie, że znaczenie tych słów w ogóle do mnie nie dociera!
Sytuacja powtórzyła się w trakcie i po lekcjach. Gdy więc tylko dotarłam do domu, od razu sięgnęłam po "Mówcę" - bo i co innego w takim wypadku zrobić?
PS Do "pokonanej" przez "Mówcę" książki nic nie mam. Wręcz przeciwnie! Dlatego mam nadzieję, że do poniedziałku uda mi się przeczytać obie...