piątek, 22 lutego 2013

Ale to już było...

"Ale to już było i nie wróci więcej."
Przede mną ostatni weekend ferii. Tak, obóz już za mną - był i nie wróci więcej. Ale co z tego? Wspomnienia i przyjaciele pozostaną nadal! Zwłaszcza, że z większością z nich rozstanie obejmuje zaledwie parę ulic.
Ten wyjazd był wyjątkowy - po raz pierwszy jechaliśmy zimą, i to aż na drugi koniec Polski. Może to dlatego te osiem dni wydawało się wszystkim takie dziwne i oderwane od rzeczywistości? A może to po prostu urok naszych dziwnych zachować i pomysłów?
Ja na zimowiskach się nie znam. Oceniając jednak spojrzenia i komentarze obserwatorów, do normalnych nas nie zaliczali.
Szczególnie krzywo patrzyli na nas turyści na drodze do Morskiego Oka. Trasa była zaśnieżona i oblodzona, co dawało się we znaki szczególnie na stromych skrótach. Podobno latem są tam schody. Zimą jest to lodowa równia pochyła. Co jak co, ale z takiego daru nie można skorzystać inaczej, jak tylko zjechać na tyłku aż na sam dół. Pomimo niezadowolenia ludzi z zewnątrz, zabawa ta strasznie nam się spodobała. Dzień później skorzystaliśmy z niej schodząc (czy raczej ześlizgując się) czarnym szlakiem z Gubałówki. Kiedy więc po zejściu na Krupówki grzaliśmy zmarznięte i mokre tyłeczki przy kawie w Makdonaldzie (wybaczcie, ale lubię spolszczenia), nikt nie chwalił się, że o własnych nogach wdrapał się na szczyt Gubałówki. Większą chlubą było zjechanie z niej aż na sam dół na własnym tyłku, nie żałując przetartych kurtek i spodni.
Więcej lodu niż śniegu było także na stoku narciarskim. Ja osobiście założyłam narty na nogi po raz pierwszy w życiu. Znajomi mówili, że wjeżdżając wyciągiem bardzo miło patrzyło im się na mnie, gdy zjeżdżałam. Jak pijany zając obijałam się z jednej strony stoku na drugą, wykrzykując paskudne wiązanki za każdym razem, gdy narty przyśpieszały bez mojej zgody. Raz nawet, gdy wjechałam na grudę lodu, udało mi się wywinąć potrójnego tulupa. Mało nie skręciłam nogi. Ale dla radości zjeżdżania było warto.
Groza ogarniała nas także w pensjonacie. I nie mam tu na myśli wiecznie zimnego jak kostnica pokoju, gigantycznych sopli nad wejściem, napisów na ścianach w łazience ani podejrzanych cieni w okienku przy suficie. Prawdziwe zło czaiło się w kuchni. A zwano je Panią Halinką.
Była naprawdę okropna, wierzcie mi. Nie będę się jednak o niej rozpisywać. Fakt, że chęć wręczenia jej pożegnalnych czekoladek skomentowała ociekającym jadem "nie chcę waszej czekolady - wezmę od następnej, na pewno lepszej od was grupy" mówi chyba sam za siebie.
Tyle by jeszcze można opisać... Nie chcę was jednak zamęczać. Idźcie i cieszcie się ostatnimi tchnieniami zimy!



W trakcie wyjazdu, między szczytami górskimi i zaspami śniegu udało mi się znaleźć natchnienie i siły do pisania. Chyba w końcu uda mi się założyć bloga z opowiadaniem!

*          *          *

Odpowiedzi na pytania Oliwii Gibes:
 1.Grasz na jakimś instrumencie?
Tak, nawet na dwóch - fortepianie i klawesynie.
2. Czego słuchasz?
Muzyki.
3. Ile prowadzisz już bloga?
Szczerze, to nie wiem. Szczęśliwi czasu nie liczą.
4. Twoja pasja?
Pisanie, muzyka pod każdą postacią i teatr.
5. Czytasz książki? Jakiego rodzaju?
Oczywiście, że czytam! A czytam wszystkie - lektury i książki naukowe także.
6. Gdybyś miała opisać siebie w trzech słowach, jakie by były?
Roztrzepana, zmienna, nieco dziwna.
7. Jaki jest Twój ulubiony zapach perfum?
Ogólnie lekkie owocowe zapachy.
8. Jeździsz na kolonie? Gdzie?
Jak widać, jeżdżę. Głównie na jakąś wieś albo nad jezioro głęboko w lesie.
9. Co Cię zmotywowało do założenia bloga?
To była zwykła zachcianka. Potem dopiero zdałam sobie sprawę, jak wiele chcę i mogę powiedzieć przez to światu.
10. Twój ulubiony kolor?
Czarny, niebieski i zielony.
11. Jakiej muzyki słuchasz?
 Każdej - z każdego gatunku trafi się coś ciekawego. Szczególnie jednak lubię rock, muzykę filmową i programową.