czwartek, 9 lutego 2017

Z życia wzięte #1

Skłamałabym pisząc, że wiele się przez te kilka miesięcy wydarzyło. Nie działo się wiele, ale za to dość intensywnie. Na tyle, bym w końcu zaczęła myśleć o niektórych rzeczach naprawdę poważnie.
Głównie o czymś, co można by roboczo nazwać życiem zawodowym. A może jego braku... Niemniej, pamiętam, że jeszcze w liceum za początek „dorosłego życia” uważało się pójście na studia – sam wybór kierunku był już jakimś dowodem samodzielnego myślenia, nie mówiąc już o ewentualnym wyjazdem do obcego miasta. Mnie to jednak nie dotyczyło. Po wybraniu kierunku, moje samodzielne myślenie od razu się wyłączyło – gdy tylko zaczęły się zajęcia, wróciłam do czysto szkolnego stosunku do życia. Że najważniejsze to ogarniać bieżący materiał, a wszystko jakoś się ułoży. Tak minął rok, nim odważyłam się wychylić nos zza notatek i poszukać czegoś na własną rękę. Kolejny rok upłynął mi tak na nieśmiałych poszukiwaniach – akurat, by móc tych kilka miesięcy temu zdecydować się na temat licencjatu. Temat, który jedynie w połowie pokrywa się z tym, co robiliśmy na studiach – druga połowa wymaga jeszcze wielu poszukiwań i przemyśleń na własną rękę.
Do czego zmierzam tą niemrawą historią – że dopiero od niedawna staram się myśleć samodzielnie, a nie tylko iść ślepo według utartej ścieżki, której koniec oznaczałby pewnie koniec studiów, a ja nie miałabym pojęcia co dalej zrobić ze swoim życiem.
Po prawie trzech latach studiowania i wielu przemyśleniach wiem już mniej więcej, co chciałabym robić. I o tym chciałabym tu pisać (a przynajmniej w tej jednej z kategorii). Głównie dla siebie – regularne pisanie o ewentualnych postępach wymaga jednak mobilizacji do robienia jakiś postępów. Ale może są też w Internecie zagubione dusze o podobnych problemach i aspiracjach – a nuż moje pisadła wydadzą się komuś interesujące, bliskie, może nawet pomocne (jako poradnik z serii „ucz się na cudzych błędach”).

W tym momencie wypadałoby napisać, jaką postanowiłam obrać drogę. Nawiązując do studiów – zawodowe doszukiwanie się trzeciego dna we wszystkim, co czytam, oglądam oraz w co gram i jeszcze dzielenie się tym z osobami trzecimi to coś, co mogłabym robić do końca życia, i jeszcze dostawać za to kasę. Drugą, równie przyjemną profesją, byłoby tworzenie czegoś samemu – jako reżysero-scenarzysto-pisarka… Bóg wie jeszcze co – są historie i tematy, które można przekazać tylko jednym, konkretnym medium. Nie mniej ekspresja wszelka cieszy mnie najbardziej na świecie, a jakby jeszcze ktoś chciał z tym obcować… To byłoby piękne. Na tyle piękne, bym poszła w życiu w tę stronę.

2 komentarze:

  1. Jak to mówią, lepiej późno, niż później! ^.^

    Ja też pierwszą sensowną robotę zaczęłam w okolicach trzeciego roku. Niby można było wcześniej, ale od tamtej pory już nie miewam tygodni leniuchowania. Trochę szkoda, a trochę całe szczęście, bo pewnie bym powoli głupiała ;D.

    Zawodowe plany, jak widzę, są - powiedz, czy wlicza się w nie częstsze blogowanie? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko... Taki był plan, ale jak widać, nic z tego nie wyszło XD

      Usuń