niedziela, 2 grudnia 2012

Powtórka z rozrywki

Powtórka z rozrywki, czyli druga nominacja, od zakochananastolatkaa.bloog.pl . Dziękuję i odpowiadam na pytania!

1. Jakiś konkretny cel, plan lub marzenie?
Wydać książkę. 
2. .Czy Twoim zdaniem warto byłoby cofnąć czas , do wybranego przez Ciebie momentu ?
Tak! Chciałabym być znowu szkrabem z podstawówki, któremu do świetnej zabawy wystarczy przyjaciel i kawałek trawnika!
 3.Czy swoje życie zaliczasz do udanego ? Dlaczego ?
Tak. Mam dach nad głową, jedzenie, rodzinę, znajomych, pasje. Czego jeszcze może brakować?
 4.Ludzie ranią ... czy Ty potrafisz wybaczyć im wszystko ?
Wybaczyć tak. Ale nie zapomnieć.
 5.Zwątpienie będzie zawsze... w jakich sytuacjach wątpisz w samą siebie ?
Kiedy nie daję czemuś rady. Kiedy muszę albo chcę dać z siebie więcej niż mogę.
6.Każdy nie raz wylądował na dnie . Co jest podstawą, aby z owego dna się podnieść ?
Głęboka wiara w to, co chce się osiągnąć. Bez motywacji i chęci działania nie ma po co się podnosić.
7.Przepis na uśmiech każdego dnia ?
Posłuchać ulubionej piosenki. Albo wymienić uśmiech z przyjacielem.
8.Pijesz, palisz ? Co Ci to daje ?
Palić - fuuuuj, nigdy! Ale gdy jest dobra okazja, wypić drinka nie zaszkodzi. Dla smaku i świętowania.
9.Dlaczego zaczęłaś/łeś pisać bloga ? 
Bo lubię pisać i dzielić się pasją. Zresztą, dokładniejsze wyjaśnienie jest w moim pierwszym poście.
10.Wartości jakie w życiu cenisz najbardziej ?
Szczerość i oddanie.
11.Jaką cechę charakteru, którą sam/sama posiadasz doceniasz najbardziej ?
 Upór i optymizm.


niedziela, 25 listopada 2012

Liebster Blog

Mówiąc najkrócej (bo czuję, że muszę napisać dziś więcej niż jedną notkę!) - wchodzę na bloga Quentina mojego, czytam. Coś o jakiejś nominacji.
"Ooo, Quentin dostała nominację Liebster Blog. A chciała zawieszać bloga!" - myślę sobie, dumna z koleżanki. Czytam dalej... Ona też kogoś nominowała. Między innymi - mnie!
Bardzo jej za to dziękuję. Cieszę się, że docenia moje bardziej lub mniej dziwne notki xD
W skrócie zasady Liebster Blog:
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.
Odpowiedzi na pytania Quentina:
1.  Jak wyobrażasz sobie siebie za 15 lat?
Jej, trudne pytanie. Zwłaszcza dla kogoś, kto ma milion pomysłów na minutę. Na pewno dalej będę niska. Ale jak dobrze pójdzie, to przecież przed kamerą filmową czy na scenie teatralnej raczej nie będzie się to rzucać w oczy. Zresztą, mój przyszły mąż na pewno nie będzie przejmował się moim wzrostem - bardziej będą go martwić moje schizowe książki...
2. Czy w szkole jesteś: orłem, uczniem 'standardowym', czy raczej nauka idzie Ci trudniej niż innym? 
Standardowy, nic specjalnego. 
3.Jaka jest twoja bajka dzieciństwa?
'Król lew' - oglądałam ją miliony razy, a mimo to nadal mnie wzrusza.
Transformers, prawie każda możliwa seria (nie wiem, czy to się liczy, ale o Transformerach zawsze i wszędzie warto wspomnieć).
4.Masz jakieś talenty, o których małe grono osób wie?
Coś chyba by się znalazło. Ale nawet jeśli, to lepiej, żeby nadal zostało tajemnicą.
5.Twoja największa fobia?
Że zabraknie mi życia na spełnienie wszystkich planów. I ślimaki - one są dziwne.
6.Uważasz siebie za osobę z poczuciem humoru?
Tak. Choć w większości przypadków jest to niezrozumiały humor.
7.Twoje najlepsze wspomnienie z lat dzieciństwa.
Letnie zabawy na naszej wiosze. Szaleństwa na placu zabaw, między blokami, na łąkach i w lasku. To jest życie!
8.Wolisz pełno ludzi wokół siebie, czy raczej małą, lecz zaufaną grupkę przyjaciół?
Zdecydowanie to drugie - nie liczy się ilość, ale jakość!
9.Jaki jest twój ulubiony język?
Rosyjski (taki śpiewny i melodyjny) i japońskich (tak śmiesznie brzmi w anime!).
10.Jaki masz stosunek do osób homoseksualnych?
Normalny - ludzie tacy sami jak inny, nie widzę powodu by w jakiejkolwiek kwestii patrzeć na nich inaczej.
11.Jaki jest twój wymarzony prezent, który chciałabyś dostać?
Nie ważne jaki, byleby od serca.

Choć nie wyjdzie tu 11 blogów, także przyznaję nominację:
ABC (przepraszam ją z góry, bo ciągle jestem gdzieś w tyle w czytaniu!)
Cień Mojego Cienia


I moje pytania:
1. Dlaczego postanowiłaś pisać bloga?
2. Z czym miałaś największy problem na wfie?
3. Jaki jest najgłupszy tekst, który w życiu słyszałaś?
4. Na jakim filmie byłaś przy pierwszym w życiu wyjściu do kina?
5. Wolisz KFC czy McDonald?
6. Jesteś typem grzecznej trusi czy buntownika?
7. Jak wyglądałaby twoja wymarzona podróż (dokąd, z kim...)?
8. Jak lubisz spędzać jesienne wieczory?
9. Najstraszniejsza sytuacja, jaka ci się przydarzyła?
10. Jaki smak herbaty lubisz najbardziej?
11. Na koniec poproszę suchar najsuchszy z najsuchszych.

Pytania nieco dziwne, ale cóż... Dobry "mind-fuck" nie jest zły!

środa, 24 października 2012

Nie-komplementy

Ostatnio ludzie mają dziwną tendencję mówienia mi nie-komplementów (w sumie, to nie wiem jak to naprawdę trafnie nazwać). Choćby sytuacja z dzisiaj:
Jak zwykle przyszłam do szkoły muzycznej wcześniej, by jeszcze przed zajęciami móc poćwiczyć na klawesynie. Jak zwykle, mój kolega też przyszedł wcześniej i wprosił mi się sali.
- Ja tylko zjem sobie obiad na biurku, nie będę przeszkadzał - stara śpiewka wszystkich wpraszalskich. Ale w szkole muzycznej to normalka, więc nie oponowałam.
Na początku rzeczywiście siedział cicho i spokojnie, jakby go nie było. Po jakimś kwadransie kontem oka zauważyłam, że dziwnie mi się przygląda i uważnie słucha tego co gram.
- Co tak się patrzysz? - nie wytrzymałam w końcu.
Uśmiechnął się z rozbawieniem.
- A nic, bo tę fugę grasz jak mały chłopiec!
Zdębiałam.
- Grasz ją tak mocno, agresywnie. Jak chłopak - dodał już ostrożniej.
- A to dobrze?
- No wiesz, to fuga, więc chyba tak.
Wiedziałam już, dlaczego grałam jak chłopak. Ale dlaczego mały?
- Bo ty jesteś taka mała! - zaśmiał się.

Ach, jak mowa o byciu małym! Krótki dialog ze Sparkle, sprzed kilku tygodni:
Sparkle: Wiesz, ty jednak jesteś niesamowita.
Ja: Serio? A niby czemu?
Sparkle: No wiesz, być niższym od Edwarda Elrica to naprawdę niecodzienność...


czwartek, 18 października 2012

Shaman kiss

Jako, że w poprzedniej notce wspominałam o Królu Szamanów, poczułam nagłą potrzebę podzielenia się komiksem inspirowanym tą cudowną kreskówką!
Jest to mój pierwszy w życiu prawdziwy komiks, więc zdaję sobie sprawę, że ma wiele błędów i w ogóle jest trochę kijowy. Ale spędziłam nad nim cały obóz, męcząc się z resztkami kredek i brudną gumką, więc i tak jestem z niego dumna. Zwłaszcza, że powstał w takich a nie innych wakacyjnych warunkach.
Tak, wakacje...





Yoh i Anna - para tak oczywista i klasyczna. Ale nawet moje yaoistyczne serce nie potrafi się nimi nie cieszyć!

poniedziałek, 15 października 2012

Miszcz Pokemon

Gdy przechodząc z klasy do klasy przyglądam się wszystkim na korytarzu, mam wrażenie, że uczniowie dzielą się na dwie grupy - pierwsza to młodzież odpowiedzialna, spokojna i zrównoważona, mająca już dawno za sobą dziecięce wybuchy radości, smutku czy gniewu...
A druga to moja klasa...
- Wiesz, jest tylko jeden powód, dla którego jeszcze chodzę na wf - zagadnęłam Sparkle, gdy wychodziłyśmy z szatni. - Jeżeli nie będę miała formy, to nigdy nie zostanę Królem Szamanów...
Sparkle spojrzała na mnie z politowaniem.
- Królem Szamanów? Dziewczyno, na jakim ty świecie żyjesz? Mistrz Pokemon, to by było coś!
- Mistrz Pokemon to tylko człowiek, a Król Szamanów na dostęp do samych duchów. To jest lepsze niż jakieś tam walczące pluszaki!
- Pluszaki? - oburzyła się Sparkle. - Obejrzyj jeszcze raz filmik, który ostatnio wstawiłam. Jak to są pluszaki...
- Z duchami nie miały by szans!
- Chyba na odwrót!
- No chyba nie!
- To głupia jesteś!
- A ty ślepa!
- Powiedziała ciemna szamanka!
- Phi, trenerka od siedmiu boleści!
Odwróciłyśmy się od siebie i śledzone przez zaciekawione krzykami spojrzenia usiadłyśmy po dwóch różnych ścianach korytarza.
Sparkle wyjęła telefon. Sądząc po nagłym błysku w jej oku, szykowała się do gry w najnowszą wersję Pokemon. Ach, miałam straszną ochotę usiąść obok niej, pogapić się jak gra i wkurzać ją milionami pytań o wszystkie elementy gry. Ale nie mogłam - przecież przed chwilą śmiertelnie się obraziłyśmy! Gdy jednak patrzyłam, jak gra, zaczęły nachodzić mnie wątpliwości...
- Hej, Miyo - zagadnęłam półgłosem siedzącą obok mnie inną przedstawicielkę mojej dziwnej klasy. - Król Szamanów jest silniejszy od mistrza Pokemon, prawda?
Miyo milczała chwilę, analizując pytanie.
- Król Szamanów, po złączeniem z Królem Duchów... - mruczała, marszcząc brwi. - Tak, Król Szamanów jest zdecydowanie lepszy.
Uśmiechnęłam się szeroko. Teraz, gdy na pewno wiedziałam, że mam racje, mogłam w spokoju dalej udawać obrażoną na Sparkle.


środa, 5 września 2012

Liceum, liceum...

Koniec wakacji, koniec wolności. Dwa dni w szkole, a już zapowiedziano nam cztery sprawdziany.
Żyć, nie umierać.
Jako że na kompa weszłam na dosłownie pięć minut, ograniczę się do krótkiego dialogu z mamą z dnia rozpoczęcia roku:
Mama: Byłam w Carrefourze, kupiłam ci przy okazji dzienniczek do szkoły.
Ja: Mamooooo, jestem w liceum, już nie używam dzienniczka!
Mama: Ale zobacz, ze Spider-manem na okładce...
Ja: ...
Ja: Dobra, skoro już kupiłaś, to wezmę...


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

How I met Luke and Vader


Z dedykacją dla Frightening, która chciała poznać historię.


Wszystko zaczęło się na tej jednej pamiętnej łacinie. Na jednej z tych lekcji, kiedy nauczycielce zachciało się sprawdzić pracę domową.
- Numer osiemnaście – wyczytała spokojnie i przeniosła na mnie smutne spojrzenie. - Powiedz, że chociaż przetłumaczyłaś w domu zadanie...
- Przykro mi, ale nie, pani pro... - zaczęłam, jednak w przerwał mi huk zatrzaskiwanego dziennika.
- No nie wierzę! - krzyknęła profesorka.
Klasa zamilkła. Krzyk tej spokojnej zazwyczaj kobiety nie wróżył niczego dobrego. Ale godnego uwagi owszem.
- Po prostu nie wierzę – powtórzyła, rzucając mi oburzone spojrzenie. - Dlaczego nie zrobiłaś pracy domowej? Przecież to było tylko jedno zadanie!
Otworzyłam usta, jednak nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Zadania na łacinę odrabiało się (a raczej spisywało) na przerwie przed w-fem. Tyle, że tym razem te dziesięć minut spędziłam na tworzeniu klasowego Zakonu Jedi. Jako że zostałam ochrzczona Anakinem Skywalkerem nie mogłam zaniedbać padawanów. Ale dla nauczycielki to chyba nie jest sensowne wytłumaczenie.
- Aleeee... Było za trudne – wydukałam niewinnie. Po takiej wymówce profesorka zwykle kręciła z politowaniem głową i przerabiała temat zadania jeszcze raz. Bez stresu, bez krzyku, żeby potem kazać nad zrobić to jeszcze raz.
Ale nie tym razem.
- Jak to za trudne! - krzyknęła, uderzając dziennikiem o ławką. - Ty jesteś mądra dziewczyna. Poradziłabyś z tym sobie. Ja wiem jak było naprawdę – nie chciało ci się! - oskarżycielsko wycelowała we mnie palcem. - Jesteś zła. Jesteś złem wcielonym! Radzę ci, wróć na drogę cnoty, inaczej zapomnisz o dobrej ocenie z łaciny!
Zatkało mnie. Resztę klasy też. Takiej furii spodziewalibyśmy się mniej niż słonia w kokpicie odrzutowca.
Ale profesorka za nic miała nasze zdziwienie. Jakby nigdy nic, zaczęła tłumaczyć, o co chodziła w zadaniu. Spokojnym tonem.
Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, co jest z nią nie tak. Rozwiązanie tej zagadki ujawniło się tydzień później, na następnej łacinie.
- No to sprawdzamy zadanie – zaczęła na wejściu psorka. Usiadła przy biurku i od razu spojrzała na mnie. - Osiemnaście, jako zło wcielone, pewnie nie odrobiła?
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie będę kłamać – miałam odrobić na tej przerwie, ale musiałam pójść do biblioteki...
- To może koleżanka obok?
- Poszłam z nią...
- No nie wierzę! - krzyknęła nauczycielka, znów patrząc na mnie. - Nie dość, że sama się obijasz, to jeszcze zaciągnęłaś koleżankę na ciemną stronę Mocy...?
Psorka mówiła coś jeszcze. Ale mnie, jak siedzącą obok mnie Luke (która jeszcze wtedy nie miała takiego przezwiska), już to nie obchodziło. Bo właśnie wtedy wszystko stało się jasne...
Nie byłam Anakinem. Już nie. Byłam zła. Dostrzegła to jednak tylko niepozorna nauczycielka od łaciny – niepozorna... jak Yoda. Tylko ona odkryła, że jestem Darthem Vaderem. Mimo to, spóźniła się – Luke, którą w tamtym momencie tak ochrzciłam, i tak była już po mojej stronie.
Ciemnej stronie.


poniedziałek, 16 lipca 2012

W kraju tulipanów

W ostatnim czasie mogłam spodziewać się wielu rzeczy - że w nowy blok postawiony tuż przed moim domem walnie meteoryt, że w końcu nauczę się latać, że kiedyś umyję włosy żelem pod prysznic (to w sumie zrobiłam dzisiaj - nie moja wina, że hotelowe szampony i żele wyglądają tak samo!). Nie przypuszczałam jednak, że będę pisać notkę na bloga na balkonie pod rozgwieżdżonym niebem Amsterdamu.
Jest już grubo po północy - reszta rodziny śpi, więc mogę w spokoju korzystać z hotelowego wifi. Noc, choć wietrzna, jest dość ciepła. Delikatny zefirek roznosi specyficzny zapach z kanału, do którego brzegów przycumowane są wielkie barki. Chodniki natomiast są zewsząd obstawione setkami rowerów. Tak, wszechobecność rowerów w Holandii to nie żaden mit! Nawet teraz, w środku nocy, co chwilę mknie drogą jakiś rowerzysta. Pewnie teraz, latem, pędzi na spotkanie z przyjaciółmi - niektóre orientalne knajpy pode mną tętnią jeszcze życie, odwiedzane przez najróżniejszych ludzi - białych, Mulatów, Azjatów, Murzynów... Prawdziwa mozaika etniczna. Zwłaszcza, że mimo różnic wszystkie jej elementy wydają się wspaniale współgrać. 
Na razie tyle szczegółów z obrazu Holandii udało mi się wyłapać w ciągu ostatnich ośmiu godzin  pobytu w tym kraju. Nie zamierzam jednak na tym skończyć - jutro czeka nas rajd po Amsterdamie!
Ponadto widziałam już słynne Holenderskie wiatraki. Oprócz nich pochwalić muszę też tutejsze chmury. Może zabrzmi to dziwnie, ale mam wrażenie że tu latają znacznie bliżej ziemi oraz, jak to uznaliśmy razem z bratem, większość z nich kształtem przypominają fantastyczne smoki i jednorożce.
Nie na tym chyba jednak polega magia Holandii...


poniedziałek, 11 czerwca 2012

Bo grunt to zdrowa krytyka

Byłam sama w domu, więc kiedy zadzwonił dzwonek domofonu, nie miałam innego wyjścia jak tylko odłożyć książkę i zobaczyć, kogo diabli niosą.
- Halooo? - spytałam melancholijnie, gdy przyłożyłam słuchawkę do ucha. W odpowiedzi dostałam tylko krótkie 'to ja', powiedziane niskim, męskim głosem. Na dźwięk tych słów momentalnie rozpromieniłam się w szatańskim uśmiechu. Tak, ten głos mógł należeć tylko do wracającego z kina mojego starszego brata...
- Hej, Pawełku – zaćwierkałam słodziutko, - Jak tam wrażenia po boskich 'Avengers'?
Paweł zamruczał coś pod nosem, niezadowolony z mojego opieszałego otwierania klatki schodowej. Nic jednak nie powiedział na ten temat na głos – w końcu to, czy dostanie się do domu zależało w tej chwili tylko ode mnie.
- Boskimi to ja bym ich nie nazwał – stwierdził kwaśno. - Owszem, film całkiem spoko, akcja i humor pierwsza klasa, ale superbohaterowie to nie moje klimaty...
Słysząc to, skrzywiłam się mimowolnie. Trudno mi było przeżyć fakt, że mój własny brat nie szaleje za tego typu rzeczami, ale cóż poradzić – rodziny się nie wybiera... Westchnęłam więc tylko, i już miałam miłosiernie przycisnąć guzik zwalniający zamek, kiedy nagle mój brat znów się odezwał:
- Wiesz, tylko jedna rzecz w tym filmie tak naprawdę mnie wkurzyła – powiedział po namyśle, a moja ręka zatrzymała się w połowie drogi do guzika. - Ten cały Stark, czy jak my tam, to zwykły egoista, świnia jakich mało. Nie cierpię go!
Te słowa przelały czarę cierpliwości i tolerancji. Ręka, która jeszcze przed chwilą chciała dobrodusznie otworzyć drzwi, teraz opadła, zaciśnięta w pięść.
- Pawełku drogi... Już tu nie mieszkasz! - krzyknęłam i ostatecznie rzuciłam słuchawką domofonu.


czwartek, 7 czerwca 2012

Podryw na wstążkę

           Dzień szczególny, wyjątkowy. Wolny od szkoły. Dzień, w którym ludzie otwierają sklepy tylko wtedy, gdy przechodzisz. Kiedy możesz z czystym sumieniem paradować środkiem skrzyżowania, jezdnią przykrytą dywanem z płatków najpiękniejszych kwiatów...
              Tak, Boże Ciało!
Dla nie których może to po prostu dzień wolny. Ja od niepamiętnych czasów chodzę z całą rodzinką na procesję i tak jak x lat temu, nadal sprawia mi to dziką radość. Zwłaszcza że teraz, gdy mam już swoje lata, zawsze znajdzie się coś ciekawego do roboty przy procesji.
Ha, nie tym razem!
Poduszki.
Tak, to moja zmora. Niby niewinne, puszyste, z uśmiechniętymi wizerunkami świętych. Do tego z każdej odchodzi parę długich wstążek, których końce, niczym welony, niosą obok dzieci. W sumie nic złego, ale jeżeli ma się przez ponad godzinę maszerować, niosąc jedną taką podusię na wyciągniętych rękach, to nie pozostaje nic innego, jak modlić się do tych świętych, by bolące kończyny odpadły w końcu i razem z poduszką dały święty spokój. Zwłaszcza, że ja miałam bardzo ciekawą asystę do wstążek...
Szło ze mną dwóch małych chłopców w albach, na oko osiem albo dziewięć lat, po obu moich stronach. Ten z prawej szedł całą drogę cicho, absolutnie skupiony na trzymanym w ręku krańcu wstążki, jakby od niego zależały losy świata.
Z tym po lewej trochę gorzej. Sprawiał wrażenie, jakby za bardzo nie wiedział, dlaczego i w ogóle skąd się tu wziął. Rozglądał się rozkojarzony na wszystkie strony, od czasu do czasu zatrzymując na mnie wzrok.
Po dojściu do pierwszego ołtarza zrobił coś, co ścięło mnie z nóg.
Przez dłuższą chwilę przyglądał się trzymanej wstążce, aż w pewnym momencie sprawnie owinął ją wokół palca.
- Patrz, o to ja, twój książę z bajki! - krzyknął, z uśmiechem wyciągając dłoń w moją stronę.
Wtedy zrobił chyba najgłupszą ze wszystkich zaskoczonych min, jakie mam w zanadrzu. Spojrzałam szybko w stronę idącej przede mną koleżanki Fretki. Okiem znawcy przyglądała się chłopcu i wstążkowemu księciu z bajki.
- Uroczy i dziwny zarazem podryw na wstążkę – wydała wyrok.
Tak miałam załatwioną resztę drogi. Radość z dumnego kroczenia środkiem dwupasmowej ulicy przyćmiły coraz to nowe wstążkowo-dłoniowe postaci. Co więcej, po jakimś czasie dałam się nawet wkręcić w rozmowę o sklepikarzach, którzy chcą zarobić otwierając sklepy tylko na przejście wycieńczonej i spragnionej procesji.
Fretka miała niezły ubaw.
Procesja skończyła się równie szybko, jak się zaczęła (a pamiętam jeszcze, jak kiedyś było to dla mnie niczym pielgrzymka do Częstochowy!). Kiedy już miałam odłożyć poduszkę i zniknąć niepostrzeżenie, musiałam natknąć się na moją mamę. Jako, że zawsze musiała wziąć ze sobą zapas różnych bardziej i mniej dziwnych dziwnych rzeczy, musiała potem wcisnąć je najwcześniej uciekającej członkini rodziny – czyli mnie. Udało mi się więc wzbogacić o przewieszony przez ramię aparat, butelkę z dzióbkiem, breloczek z wieżą Eiffela i gałązkę brzozy. Ostatni artefakt oczywiście wzbudził największe zainteresowanie wśród moich koleżanek. Biedna brzózka całą drogę do domu przechodziła więc od jednej do drugiej, robiąc nie mniejszą sensację niż Czarna Różdżka – w sumie gałąź z procesji (choć podobno ma błogosławić dom) jest dość dziwną pamiątką.
- A widziałaś, kto dziś nadzorował całą procesję? - zagaiła nagle Dysia, zmieniając temat z trzymanej przez nią gałązki.
Choć dobrze wiedziałam, o kim mówi, udałam, że się zastanawiam.
- Nie jakoś sobie nie przypominam... - mruknęłam, nagle zainteresowana paskiem aparatu.
- Gabriel! - krzyknęła triumfalnie Dysia.
W zadumie pokiwałam głową.
- Tak, teraz chyba coś kojarzę...
Mieliście kiedyś taką sytuację, że przez jedno niewłaściwe zdanie sparowali was z jakąś zupełnie przypadkową osobą? Bo tak właśnie było ze mną i niczego nie świadomym Gabrielem.
- Rozmawiałaś z nim dzisiaj? Na pewno, skoro oboje byliście na procesji, co nie? - drążyła dalej Dysia, machając brzózką jak wachlarzem.
Zaraz będzie źle...
- Powiedział mi gdzie mam stanąć – ale oprócz tego, to nie.
Tak jak się spodziewałam, w jednej chwili gałązka zamieniła się w śmiercionośną broń.
- Jesteś niemożliwa – fuknęła Dysia, chłostając mnie brzózką. - Przecież on ci się podoba!
- Nie, to ty powiedziałaś – zaprotestowałam, zgodnie z prawdą.
Brzozowy bicz zastygł w powietrzu.
- Bo tak jest, zaufaj cioci Dysi – odparła już zupełnie spokojnie. - Bierz więc tego krzaka, zasadź go w doniczce i przemyśl swoje postępowanie - czy raczej jego brak – oddała mi gałązkę, i ruszyła w stronę swojego domu.
- To było dziwne – mruknęłam do przyglądającej się temu z boku Fretki, nieco tępo patrzącej za oddalającą się Dysią.
Fretka przytaknęła.
- Nooo - w końcu wszyscy wiedzą, że gałąź brzozy nie wypuści korzeni w doniczce...


czwartek, 31 maja 2012

Nie miej niczego cudzego przed fizyką...

- Ojcze! Ojcze, patrz co mam dla ciebie!
Odwróciłam się przerażona. Jak ja dobrze znałam ten głos! Nim jednak zdążyłam upewnić się co do tożsamości jego właściciela, osobnik rzucił się na mnie i przed upadkiem uratowała mnie tak znienawidzona ławka w sali od fizyki.
- Ojcze! Lordzie Vader, spójrz tylko na to! - krzyknęła znów osóbka, odklejając się ode mnie. Wtedy dopiero mogłam ją zidentyfikować.
Tak jak podejrzewałam, był to 'mój ukochany syn Luke'. Tłumacząc na język realistów - jedna z moich klasowych najwierniejszych towarzyszek, która tak jak ja całym sercem wielbi 'Gwiezdne Wojny'.
Dlaczego Luke? Dlaczego Vader? To piękna historia, ale o niej kiedy indziej.
Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Luke z szerokim uśmiechem i niezwykłą jak na tak wątłą osóbkę siłą rzuciła na ławkę jakąś wielką książkę. Kiedy tylko spojrzałam na okładkę, oniemiałam z zachwytu.
- Słownik sagi 'Gwiezdnych Wojen'... - westchnęłam.
- I to ilustrowany! - krzyknęła Luke, za nic mając prowadzącą lekcje nauczycielkę (ona też miała nas gdzieś).
- Oglądnijmy go razem! - dodała zaraz, sadzając mnie obok siebie na krześle. - Co ty na to?
W tym momencie, nie wiedzieć czemu, włączyło się moje sumienie. Byłam w szkole, na lekcji - powinnam się uczyć! Kiedy jednak spojrzałam na tablicę i krzątającą się przy niej fizyczkę, sumienie znów przegrało z moją ciemną stroną...
Tak oto pół fizyki spędziłam na najbardziej zajmującej lekturze mojego życia. W końcu nie była to zwykła książka - kiedy razem z Luke z nostalgią przekładałyśmy następne kartki, czułyśmy się niczym archeolodzy po znalezieniu grobowca Tutenchamona. Przed nami stała otworem cała wiedza o całym Wszechświecie (a przynajmniej tym z sagi Lucasa). Pewnie domyślacie się, że każda nowa ciekawostka wywoływała u nas westchnienia, krzyki zaskoczenia czy salwy śmiechu. Ponadto przerzucaniu kartek towarzyszyły niesamowite emocje i skoki adrenaliny - bo kto wie, co czeka na następnej stronie?!
- Oooch, jaki Anakin był słodki w pierwszej części...
- Patrz, przekrój poprzeczny głowy droida!
- No nie wierzę - to naprawdę są włosy?!
Ach, jaka to była rozpacz, kiedy przejrzałyśmy cały słownik... Siedziałyśmy przez chwilę, tępo wpatrując się w tylną okładkę. Luke jednak znalazła rozwiązanie tej sytuacji:
- Oglądamy jeszcze raz!
I wszystko zaczęło się od nowa.

Szczerze mówiąc, choć nie wiem nawet o czym była lekcja, była to najbardziej pouczająca fizyka od września. Żadna z zasad dynamiki Newtona, żadna prędkość kosmiczna czy ruchy jednostajne nie zmieniły mojego życia w takim samym stopniu jak świadomość, że malowanie paznokci kciuków na biało było tradycją z rodzinnej wioski Padme Amidali.


wtorek, 29 maja 2012

Co i po co

Od kiedy założyłam tego bloga (całe dwa dni temu!) nie mogłam się do końca zdecydować, o czym pisać. Przez moją głowę przeleciały miliony przeróżnych pomysłów, jeden dziwniejszy od drugiego. Casting jednak wygrał i tak najbardziej oklepany temat.
Ja.
Brzmi to nieco egoistycznie. Mnie tam osobiście to nie przeszkadza. Wy też spojrzycie na to inaczej, ale najpierw zróbcie krótkie zadanie.
Przypomnijcie sobie najbardziej wciągającą i niesamowitą historię, z jaką ostatnio się spotkaliście. Czy to fabuła książki, film s-f albo opis randki koleżanki z ławki. Przywołajcie postać głównego bohatera i każcie mu znów odtworzyć wszystkie zdarzenia. Niech znów całuje dziewczynę, ratuje Wszechświat, wyprowadza psa na spacer... Przeżyjcie tę historię na nowo, poczujcie tak dobrze znany dreszczyk.
Teraz głównemu bohaterowi podziękujemy, a w jego miejsce wstawcie...
Siebie.
Coś nie pasuje, prawda? Mnie osobiście dziwnie jest widzieć siebie jako element tak fascynującej układanki. Dlatego postanowiłam pisać tego bloga. Bo popełniałam dotąd ten błąd, że nie widziałam w moim życiu niczego na tyle fascynującego, by móc komukolwiek o tym opowiedzieć.
(Tu pragnę przeprosić wszystkich internautów, którym uda się natrafić na moje wypociny).
Punkt widzenia zależy od siedzenia. Nie ma więc na co czekać! Koniec z biernym siedzeniem na widowni! Czas, żeby w końcu stanąć w światłach reflektorów i poczuć się prawdziwym (super)bohaterem!
Ja już wskoczyłam na scenę.
A wy?