sobota, 29 czerwca 2013

Falstart

Takie tam, jeden z przerywników w "poważnej pracy", pisany w trakcie nudnych lekcji z wystawianiem ocen. Bo na nudę nie ma nic lepszego, niż fanfik AC II!


 Grzmot huknął właściwie znikąd.
Ezio gwałtownie poderwał głowę znad książki. Dopiero gdy oderwał się od lektury i po chwili wrócił do rzeczywistości zdał sobie sprawę, że owa burza to tylko trzask łamanych gałęzi.
Trzask! I jeszcze jeden. I kolejny.
Uważnie rozejrzał się po ogrodzie. Wszystkie krzaki i rabatki zachowywały się nadzwyczaj spokojnie. Niebo, zlustrowane tak na wszelki wypadek, okazało się zupełnie bezchmurne. Jedynie korona samotnego kasztanowca trzęsła się podejrzanie, zrzucając co jakiś czas liście, niedojrzałe kasztany...
...i purpurowy beret.
Ezio odłożył książkę i z westchnieniem podniósł się z ławki. Powoli szedł w stronę drzewa, a im bardziej się zbliżał, tym wyraźniej słyszał szelest liści, trzeszczenie gałęzi i fantazyjne wiązanki przekleństw.
To, co ujrzał za rozchylonymi gałęziami, wcale go nie zaskoczyło. Leonardo, który najwyraźniej jeszcze go nie dostrzegł, wisiał głową w dół, zaplątany w resztkach czegoś, co kiedyś mogło być skomplikowanym modelem lotni w kształcie nietoperzych skrzydeł. Rzucał się jak ryba na wędce, klnąc przy tym nie jak słynący z nienagannych manier artysta, ale jak opity rumem marynarz.
Żeby w końcu zwrócić na siebie uwagę, Ezio odkaszlnął cicho. Malarz w jednej chwili zamarł.
- Ooo, witaj, przyjacielu – pozdrowił go Ezio nadzwyczaj beztroskim tonem. - Mógłbym powiedzieć, że nie spodziewałem się ciebie tutaj spotkać, ale cóż... To byłoby nieprawdą...
Leonardo nie odpowiedział. Uparcie milczał, z kamienną twarzą patrząc na asasyna. Zresztą jakiekolwiek wyjaśnienia i tak były zbędne – obecne położenie, rumieniec na policzkach i nie jaki błysk paniki w oczach mówiły same za siebie.
- Choć pogoda wciąż upalna, jesień jest tuż-tuż – ciągnął Ezio, podnosząc z ziemi beret. - Kasztanowiec został nam już tylko jeden, ale za to jaki! Dzieciaki aż do samej zimy nie uzbierają tych wszystkich kasztanów, które spadną. A kto wie, czy jeszcze co innego z drzewa im nie zleci.
Ezio niespodziewanie wyjął z cholewy buta nóż i rzucił między gałęzie korony drzewa. Lina pękła, gałęzie trzasnęły i Leonardo z głuchym łoskotem spadł na ziemię.

- Błagam, już nigdy więcej nie próbuj latać – westchnął Ezio, troskliwie zakładając siedzącemu już artyście beret na głowę. - Bo wiesz – kasztanowca szkoda...


Inspirowane: