Grzmot huknął właściwie znikąd.
Ezio gwałtownie poderwał głowę znad książki. Dopiero gdy
oderwał się od lektury i po chwili wrócił do rzeczywistości zdał
sobie sprawę, że owa burza to tylko trzask łamanych gałęzi.
Trzask! I jeszcze jeden. I kolejny.
Uważnie rozejrzał się po ogrodzie. Wszystkie krzaki i rabatki
zachowywały się nadzwyczaj spokojnie. Niebo, zlustrowane tak na
wszelki wypadek, okazało się zupełnie bezchmurne. Jedynie korona
samotnego kasztanowca trzęsła się podejrzanie, zrzucając co jakiś
czas liście, niedojrzałe kasztany...
...i purpurowy beret.
Ezio odłożył książkę i z westchnieniem podniósł się z ławki.
Powoli szedł w stronę drzewa, a im bardziej się zbliżał, tym
wyraźniej słyszał szelest liści, trzeszczenie gałęzi i
fantazyjne wiązanki przekleństw.
To, co ujrzał za rozchylonymi gałęziami, wcale go nie zaskoczyło.
Leonardo, który najwyraźniej jeszcze go nie dostrzegł, wisiał
głową w dół, zaplątany w resztkach czegoś, co kiedyś mogło
być skomplikowanym modelem lotni w kształcie nietoperzych skrzydeł.
Rzucał się jak ryba na wędce, klnąc przy tym nie jak słynący z
nienagannych manier artysta, ale jak opity rumem marynarz.
Żeby w końcu zwrócić na siebie uwagę, Ezio odkaszlnął cicho.
Malarz w jednej chwili zamarł.
- Ooo, witaj, przyjacielu – pozdrowił go Ezio nadzwyczaj
beztroskim tonem. - Mógłbym powiedzieć, że nie spodziewałem się
ciebie tutaj spotkać, ale cóż... To byłoby nieprawdą...
Leonardo nie odpowiedział. Uparcie milczał, z kamienną twarzą
patrząc na asasyna. Zresztą jakiekolwiek wyjaśnienia i tak były
zbędne – obecne położenie, rumieniec na policzkach i nie jaki
błysk paniki w oczach mówiły same za siebie.
- Choć pogoda wciąż upalna, jesień jest tuż-tuż – ciągnął
Ezio, podnosząc z ziemi beret. - Kasztanowiec został nam już tylko
jeden, ale za to jaki! Dzieciaki aż do samej zimy nie uzbierają
tych wszystkich kasztanów, które spadną. A kto wie, czy jeszcze co
innego z drzewa im nie zleci.
Ezio niespodziewanie wyjął z cholewy buta nóż i rzucił między
gałęzie korony drzewa. Lina pękła, gałęzie trzasnęły i
Leonardo z głuchym łoskotem spadł na ziemię.
- Błagam, już nigdy więcej nie próbuj latać – westchnął
Ezio, troskliwie zakładając siedzącemu już artyście beret na
głowę. - Bo wiesz – kasztanowca szkoda...
Inspirowane:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz