Scena rodem z filmu grozy.
Najpierw weszła moja kotka Kiara. Dopiero potem zauważyłam, że tuż
przed nią do mojego pokoju wleciał komar-olbrzym.
Kiedy się zorientowałam, było już za późno.
Zleciał na mnie z sufitu z dzikim bzyczeniem. Spanikowana zaczęłam
rzucać się na łóżku próbując trafić w niego książką. Po paru sekundach
(wydawały się trwać wieczność!) zeskoczyłam na podłogę. Mój napastnik usiadł
akurat na chwilę na poręczy łóżka.
- No dalej, bierz go! - Krzyknęłam do siedzącej na biurku kotki.
Ona jednak tylko przerzucała zafascynowane spojrzenie to na mnie, to na
buszującego po łóżku komara.
- O nie, kochana, ty go przyprowadziłaś, ty się nim zajmij! -
Syknęłam, odrzucając książkę. Złapałam kota i szybko rzuciłam go na łóżko.
Dopiero wtedy raczyła z cichym kłapnięciem złapać go w zęby. Zadowolona
zeskoczyła na podłogę i wybiegła z dumnie wyprostowanym jak szczotka do butelek
ogonem.
Jakby miała być z czego dumna...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz