Jednym
słowem – poległam. Zawinił tu nie tylko niedostatek czasu, ale i chęci.
Właściwie to przede wszystkim chęci – tak to już jest, gdy z góry wiadomo, że
założony cel jest nieosiągalny.
Choć
jednak nie wypisałam ani założonej liczby słów (jest ich ledwo 10 493), ani nie
skończyłam opowieści, nie uważam tego przedsięwzięcia za kompletną porażkę.
Człowiek uczy się na błędach, a ja przez ten miesiąc popełniłam ich bardzo
wiele.
Najbardziej
zdołowało mnie porwanie się na niemożliwy do spełnienia cel. Od początku
wiedziałam, że przy moim planie zajęć nie będę w stanie wypisać tak dużej
liczby słów. Męczyłam się przez to podwójnie – świadomość porażki już na starcie
skutecznie obniżała morale; nie przeszkadzało mi to jednak w mimowolnych
próbach sięgnięcia tego pułapu, bo a nuż się uda, co podwajało nerwy i wysiłek.
W ramach eksperymentalnego przedsięwzięcia można było się czymś takim zabawić –
na co dzień lepiej stawiać sobie poprzeczkę nawet i niżej, byle tylko
doskoczenie do niej leżało w granicach możliwości.
Przez
prawie całą drugą połowę miesiąca właściwie nie pisałam tego, co powinnam. Gdy jednak
już pisałam, szło mi to nawet nieźle. Najwyraźniej widziałam to w pierwszym
tygodniu – udowodniłam sobie, że gdy tylko mam czas i chęci, jestem w stanie
pisać znacznie więcej.
Właśnie,
lecz tu pojawiają się schody, w postaci czasu i chęci. Zauważyłam ciekawą
zależność – zaniedbywanie wszystkich innych sfer życia odbija się niekorzystnie
także na pisaniu. Przykładem tego jest choćby wspomniane wpadka z zapomnianym
spotkaniem – wolny wieczór nagle już nie jest wolny, i nie ma już kiedy pisać. Gdy
odrabianie prac domowych i ogarnianie materiału zostawia się na ostatnią
chwilę, też nagle brakuje tego czasu. O zarywaniu nocek właściwie tylko wspomnę
– wiadomo, że wtedy już kompletnie nic się nie da robić. Jednak wszystkie te
przeszkody to tylko efekt braku organizacji. Będzie konkretny plan, to i znajdzie
się gdzieś czas na pisanie (efekty w pierwszym tygodniu są tego dowodem).
Ach,
i zapomniałabym o rzeczy najważniejszej – pisać, byle do przodu. W końcu gdy
już się przetrze szlak, cofnięcie się i poprawienie tego czy tamtego jest
przeważnie o wiele prostsze.
Czy
więc jestem zadowolona z tego miesiąca? Zdecydowanie tak. Efekty rzeczywiście
mogły być lepsze, co jednak przez to zyskałam, to już moje. I przecież w końcu
ruszyłam z tym opowiadaniem – a o to właśnie chodziło.
Czekam z niecierpliwością, aż opublikujesz swoją nową historię:)
OdpowiedzUsuńP.S. I przyznam się szczerze, zazdroszczę Ci takiego samozaparcia. Ja ledwo wyciagam 250 słów na tydzień :{
Mnie tegoroczne NaNoWriMo jakoś też nie przycisnęło - idea świetna, warto ją rozpowszechniać, ale jako że innych zajęć miałam całe mnóstwo, pisanie książek nie było na pierwszym planie. Ruszyłam za to z dwoma opowiadaniami, skończyłam rozdział Piachu, który już jest na stronie - i wreszcie wzięłam się za opowiadanie pokonkursowe. Innymi słowy - było warto :).
OdpowiedzUsuńOby do następnego roku!