środa, 16 października 2013

Jeden oddech

Znowu Altair i Malik. Tym razem dla Quentina - pomimo tego, że spoileruje i dopuściła dziś do zwycięstwa Templariuszy  c ;


Już kiedy tylko otworzyłem po przebudzeniu oczy wiedziałem, że ten dzień źle się skończy. Niejasne, podświadome przeczucie jak kamień w bucie uparcie uwierało moje myśli. Wolałem jednak nie dzielić się tym z tobą – trudna podróż i ponura wizja tego, co czeka nas na jej końcu już i tak wystarczająco psuła atmosferę. Ośmieliłem się więc tylko zasugerować, żeby zjechać z traktu.
- Nie chciałem ci nic mówić, ale wydaje mi się, że już od dwóch dni szwendamy się po ich terenie, więc jeśli coś ma się stać, to już i tak nic na to nie poradzimy – tak mi odpowiedziałeś.
I rzeczywiście, miałeś rację – coś się stało.
Zagonili nas nad samą krawędź klifu. Serce nieco mi zadrżało, gdy zdałem sobie sprawę, że parę kroków za mną jest stroma przepaść, w której burzyła się groźna kipiel, nieustannie atakująca falami skalną ścianę. Jednak chociaż ja przez moment szczerze się bałem, a ty wciąż nie do końca radziłeś sobie z walką bez jednej ręki, jakoś udało nam się zdobyć przewagę. Potyczka ta pewnie zakończyłaby się naszym sukcesem, gdyby tylko ten osiłek z mieczem dwuręcznym rzucił się na mnie, a nie na ciebie.
Wybacz, Maliku, ale według mnie nie miałeś z nim szans – dlatego się wtedy podłożyłem pod jego ostrze.
Nie wiem jakim cudem, ale udało mi się sparować ten cios. Jednak tę chwilę nieuwagi wykorzystał inny rycerz i jego ostrze z mocą liznęło mój bok. Zachwiałem się. Próbując utrzymać równowagę, zrobił krok w tył. Niestety, zamiast oparcia, moja stopa znalazłam tylko pustkę.
Spadłem. A zanim przykryły mnie fale, słyszałem jeszcze twój krzyk.
Myślałem, że to już koniec. Kiedy nie miałem już siły walczyć z falami, woda coraz głębiej brała mnie w lodowate objęcia. Było tam tak cicho, tak spokojnie. Już przestałem myśleć o tym, że brakuje mi powietrze. Nagle strasznie zachciało mi się spać. Na wpół przytomny zamknąłem oczy i czekałem, aż będę mógł zakopać się w piasek i zasnąć tam w dole, na dnie...
Z letargu wyrwało mnie nagłe szarpnięcie za kołnierz. I dotyk. Dotyk ciepłych warg na moich ustach. W cudowny sposób tak bardzo różnych od otaczającej mnie masy chłodu. W jednej chwili z całych sił zapragnąłem przeżyć choćby tylko po, by przekonać się, od kogo dostałem tyle ciepła.
To byłeś ty. I pewnie nie zdajesz sobie nawet sprawy, że tym jednym przekazanym mi oddechem dałeś mi coś więcej, niż tylko życiodajne powietrze. Coś o wiele cenniejszego.
Teraz siedzimy już na brzegu – mokrzy i wykończeni. Pomagasz mi opatrzyć draśnięty bok i krzyczysz na mnie za to, że jak ostatni głupek rzuciłem się robić ci za żywą tarczę. Beształeś mnie z taką pasją, jakbyś wcale nie rzucił się zaraz za mną wysokiego na dobrych dziesięć metrów klifu prosto do targanego wichrem morza, gdzie przy stanie liczebnym twoich kończyn nawet i bez holowania mnie za sobą miałbyś marne szanse wyjść z tego cało.
Chętnie bym ci to wygarnął. Ale nie zrobię tego. Nie przyznam się także, że wciąż czuję na ustach twój ciepły dotyk; że zastanawiam się, jak twoje wargi smakowałyby teraz – sine i rozedrgane od zimna; że tak jak ty przekazałeś mi pod wodą ten jeden oddech, w taki sam sposób ja teraz podziękowałbym ci za niego.

Oczywiście, nie powiem ci tego. Tym bardziej nie zademonstruję. Ani teraz, ani nigdy. W końcu pomimo wszystkich wcześniejszych przeciwności, znowu jesteśmy sobie braćmi. A brat bratu takich rzeczy nie mówi.  




Inspiracja:



Hm, jak tak dalej pójdzie, napiszę opowiadania na podstawie wszystkich napotkanych fanartów!

1 komentarz:

  1. O MATKO! Właśnie sobie siedze w bibliotece w Manhattanie i ludzie na mnie się dziwnie patrzą. Może dlatego, że ten oneshot jest taaaaaaaaaki piękny! Edwardzie, poprawiłeś mi humor <3 P.s. Przepraszam za spojler.:c

    OdpowiedzUsuń