sobota, 17 sierpnia 2013

Romantyczność

W tym roku znów wywiało mnie na wschód, między innymi do Białorusi. Wyjazd ten był chyba najowocniejszy w inspiracje. Bo i jak tu pisarz (nawet taki od siedmiu boleści!) miałby nie czerpać natchnienia z wędrówki szlakiem wyznaczonym życiem i twórczości takich sław jak Orzeszkowa, Mickiewicz czy Zan? Tak, inspiracji było wiele, a najwięcej przyniósł mi ostatni z wymienionych.
W rodzinne strony Zana trafiliśmy właściwie przez przypadek, bo w zamian za wizytę w jakimś przybytku, który był akurat zamknięty. Autokar wywiózł nas więc na jakąś zabitą dechami wiochę, która potem okazała się być miejscem ostatniego spoczynku wielkiego poety. Minąwszy ruiny starego zakonu, jedyną basztę pozostałą po rozebranym przez Żydów zamku i ogromną łąkę trafiliśmy w końcu do niewielkiego lasku, w którym mieścił się cmentarz.
Nekropolia otoczona była starym, drewnianym płotkiem. Wewnątrz ogrodzenia, jak przystało na miejsce pochówku romantyka, między drzewami wyrastały miej lub bardziej monumentalne, zamszone kamienne nagrobki. Zanim dotarliśmy nad grób Zana, krążyliśmy na tyle długo, że kłębowisko czarnych chmur zdążyło przysłonić całe niebo. Zerwał się porywisty wiatr, a pierwsze krople deszczu rozbijały się już o korony drzew. Nie wiem, czy to przez fakt, że nie lubię moknąć, czy może jako jedyna nie miałam parasola ani kurtki, ale gdy tylko przewodnik postawił znicz i zmówiliśmy wspólną modlitwę za duszę poety, jak strzała oderwałam się od grupy i czym prędzej pobiegłam przez cmentarz.
Drogi powrotnej nie pamiętałam ani w ząb. Wiatr huczał, krople bębniły coraz głośniej, a ja gnałam przed siebie, lawirując między drzewami i nagrobkami.
Choć opuszczenie cmentarza zajęło mi dużo więcej czasu, niż gdybym zrobiła to z wlekącą się z tyłu grupą, nie żałuję, że na nich nie zaczekała. Widok, który ukazał się moim oczom, na pewno nie miał by wtedy takiej magii.
Stanęłam na skraju lasku. Przede mną wznosiło się jeszcze kilka zniszczonych nagrobków. Jak okiem sięgnąć, aż po horyzont rozciągała się pożółkła łąka. Wiatr hulał, przewalając kłębowiska chmur i uginając długą trawę. A stara, wypłowiała furtka skrzypiała, bujając się na jednym zawiasie.

Romantyzm był chyba najdłużej omawianą w szkole epoką. Problemów ze zrozumieniem jej nigdy nie miałam – klimaty duchów, objawień, pogańskich obrządków zawsze były mi jakoś bliskie. Jednak choć w szkole, w trakcie wielu długich lekcji omówiliśmy całe setki wierze, dramatów i innych utworów, dopiero wtedy, opuszczając stary cmentarz, poczułam prawdziwego ducha romantyzmu.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz