piątek, 2 sierpnia 2013

Paradoks życia

Czarna rozpacz. A właściwie nie czarna, ale ciemnobrązowym odcieniu murzynka, czekoladowego tortu i biszkoptu oblanego czekoladą. Tak, dwie imprezy urodzinowe w jeden weekend to dla mojego żołądka stanowczo za dużo. A teraz, kiedy zabawa się skończyła, nadszedł czas poznać obliczę prawdy. Prawdy, która mogła zostać objawiona tylko w jeden sposób.
Przez leżącą pod łazienkową szafką wagę.
Od pamiętnej parodniowej gastrofazy minął już tydzień, a ja wciąż bałam się spojrzeć prawdzie w oczy. No bo jeżeli złośliwy przedmiot pomimo braku obżarstwa i ciężkich ćwiczeń wciąż wskazywał tę samą wagę, to cóż miał pokazać po jawnym akcie łakomstwa?!
Zrobiłam krok, weszłam na wagę. Z obawą śledziłam wzrokiem ruch wskazówki i...
Aż oniemiałam - licznik wskazywał wagę o cały kilogram niższą niż wcześniej!
To jest jeden z tych momentów, kiedy wątpliwe staje się wierzenie w Boga czy prawa fizyki - jesz dwa razy mniej niż zwykle, do tego zdrowiej, wyciskasz z siebie siódme poty, a waga uparcie stoi w miejscu; obżerasz się ciastem jak świnia, a waga w zależności od humoru dziko pnie się w górę lub z hukiem leci w dół. Jaka w tym logika? Chyba żadna, albo tak złożona, że dla mnie niepojęta.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz