poniedziałek, 16 lipca 2012

W kraju tulipanów

W ostatnim czasie mogłam spodziewać się wielu rzeczy - że w nowy blok postawiony tuż przed moim domem walnie meteoryt, że w końcu nauczę się latać, że kiedyś umyję włosy żelem pod prysznic (to w sumie zrobiłam dzisiaj - nie moja wina, że hotelowe szampony i żele wyglądają tak samo!). Nie przypuszczałam jednak, że będę pisać notkę na bloga na balkonie pod rozgwieżdżonym niebem Amsterdamu.
Jest już grubo po północy - reszta rodziny śpi, więc mogę w spokoju korzystać z hotelowego wifi. Noc, choć wietrzna, jest dość ciepła. Delikatny zefirek roznosi specyficzny zapach z kanału, do którego brzegów przycumowane są wielkie barki. Chodniki natomiast są zewsząd obstawione setkami rowerów. Tak, wszechobecność rowerów w Holandii to nie żaden mit! Nawet teraz, w środku nocy, co chwilę mknie drogą jakiś rowerzysta. Pewnie teraz, latem, pędzi na spotkanie z przyjaciółmi - niektóre orientalne knajpy pode mną tętnią jeszcze życie, odwiedzane przez najróżniejszych ludzi - białych, Mulatów, Azjatów, Murzynów... Prawdziwa mozaika etniczna. Zwłaszcza, że mimo różnic wszystkie jej elementy wydają się wspaniale współgrać. 
Na razie tyle szczegółów z obrazu Holandii udało mi się wyłapać w ciągu ostatnich ośmiu godzin  pobytu w tym kraju. Nie zamierzam jednak na tym skończyć - jutro czeka nas rajd po Amsterdamie!
Ponadto widziałam już słynne Holenderskie wiatraki. Oprócz nich pochwalić muszę też tutejsze chmury. Może zabrzmi to dziwnie, ale mam wrażenie że tu latają znacznie bliżej ziemi oraz, jak to uznaliśmy razem z bratem, większość z nich kształtem przypominają fantastyczne smoki i jednorożce.
Nie na tym chyba jednak polega magia Holandii...