niedziela, 25 października 2015

O tańcu i treningach


Co w treningach lubię najbardziej?
Pomijając fakt, że ogólnie lubię treningi (inaczej bym nie tańczyła), zdecydowanie najprzyjemniejszy jest sam początek. Moment, kiedy na rozgrzanie mamy kilkanaście razy obiec salę.

Tak więc biegniemy – nieśpiesznie, truchcikiem, ale krew i tak zaczyna płynąć szybciej. Gdzieś między drugim a trzecim okrążeniem z głośników uderza w nas muzyka. Głośna jak na koncercie, wibrująca w nieprzygotowanych na to żebrach i bębenkach. Wtedy wiele rzeczy dzieje się jednocześnie – trucht zamienia się w bieg, serce przyśpiesza, w żyłach zaczyna krążyć adrenalina. Trudno powiedzieć która z tych rzeczy poprzedza czy powoduje inne. Czuć tylko buzującą w ciele energię, którą już, teraz, natychmiast chce się rozładować ruchem. W tym jednym momencie świadomość rwącego się do tańca ciała jest nawet przyjemniejsza niż sam taniec. Taka rozgrzewka do muzyki jest obietnicą spełnienia, które ma już zaraz nastąpić – a cóż jest w życiu piękniejszego właśnie od spełnienia?

niedziela, 18 października 2015

Artysta romantyczny


Na hasło artysta w mojej głowie rodzi się tylko jedno, trochę romantyczne skojarzenie…
Artysta to człowiek zamknięty we własnym świecie, którego granice wyznacza światło świecy. Siedzi skulony, rozkojarzony i nieswój. Czeka, aż w najmniej spodziewanym momencie zjawi się jego prawdziwa kochanka - Muza. Gdy to się stanie, nie liczą się obowiązki, głód ani czas – wzniecony przez Muzę żar karze mu tworzyć, póki nie skończy, lub póki ten szał nie wykończy jego.
Wychowałam się właśnie na takim micie. I nie ukrywam, że taki obraz artysty bardzo mi się podoba. Obcując ze sztuką w każdej formie lubię czasem wyobrażać sobie, że tworzył ją właśnie ktoś taki– trochę uduchowiony, trochę nawiedzony, a na pewno unoszący się ponad tę rzeczywistość.
Niestety, po blisko dwudziestu latach skończyło się to fantazjowanie. Mój romantyczny sen skończył się wraz z informacją, że współcześni kompozytorzy z wyższych sfer. nie wierzą już w szepty Muzy. Ich kompozycje są owocami trzeźwej myśli i oprogramowania. Zero oświeceń i napadów szaleństwa.
Na szczęście ta wieść tyczy się tylko kompozytorów. Nie mam pojęcia, jak wygląda praca artystów z innych dziedzin sztuki. Może jeszcze nie przeszli na współczesny tryb racjonalności?

Na wszelki wypadek ja sama, choć do miana artysty jeszcze mi daleko, staram się czasem tak poszaleć. Nawet posty na bloga o wiele lepiej pisze się w środku nocy przy blasku świecy. Poza tym, należy kultywować tradycje – nikt w końcu nie chce, by jego dzieci wychowywały się w świecie, w którym mit romantycznego artysty rzeczywiście jest tylko mitem.

sobota, 10 października 2015

Moralność gołębi


Wiosna to pora, kiedy miłość rośnie wokół nas. Pszczółki zapylają, zwierzątka się ganiają, zakochane pary wyskakują na ulicach jak grzyby po deszczu.
Nic jednak nie pobije tego, z czym od jakiego czasu stykam siępo powrocie do domu.
Któregoś dnia usiadłam po południu za biurkiem, by użerać się z analizą fugi. Praca była bardzo frustrująca, więc po jakimś czasie musiałam westchnąć głęboko i podnieść zmęczony wzrok na widok za oknem...
Prosto na parzącą się na dachu sąsiedniego bloku parę gołębi.
Szok. I coś na kształt zazdrości, bo bawiły się zdecydowanie lepiej niż ja w tamtym momencie. Zresztą, nie tylko wtedy – w następnych dniach także urządzały sobie takie schadzki, akurat, gdy musiałam pracować za biurkiem. Była jednak wiosna, musiałam więc wybaczyć im tę złośliwość.
W wakacje sprawa miała się nieco inaczej. Nie siadałam wtedy za biurkiem w celach służbowych, więc widok dobrze bawiącej się pary nie budził we mnie negatywnych emocji. Czułam jednak niepokój – w końcu to już nie była wiosna, ale połowa lata...
A niedawno zaczął się październik. Po długiej przerwie znów usiadłam za biurkiem, tym razem do analizy sonaty, a gdy przy przetworzeniu musiał już podnieść rozżalony wzrok...
Znowu zobaczyłam te gołębie.
Podobno po osiągnięciu dojrzałości płciowej gołębie wdrażają się w niekończący się aż do śmierci okres godowy. Jednak to, co dzieje się za moim oknem, to nie szlachetne przedłużanie gatunku, to już bezwstydna rozpusta – a gołąb gołębiem, ale też powinien się szanować!

piątek, 2 października 2015

Mikroklimaty są wśród nas


W ciągu pięciu lat uczęszczania na geografię sporo czasu poświęciłam na zgłębianie tematu klimatów. Do dziś pamiętam mapę Ziemi podzieloną na poziomie kolorowe pasy. O strefach klimatycznych mówiliśmy dużo, zapamiętałam nawet, że Polska leży w strefie klimatów umiarkowanych.
Wspomniano też o mikroklimatach, posypało się nawet kilka przykładów, ale nikt nie zwrócił większej uwagi.
A to był błąd. Bo mikroklimaty są wszędzie.
Na przykład w naszej sali klawesynowej. Jest to pomieszczenie w najdalszym rogu szkoły, schowane przed wzrokiem uczniów i promieniami słońca. Bez względu na porę roku zawsze jest tam zimno jak w kostnicy, a przez nawilżacz tak jak i tam wilgotno. Zimą możemy próbować przegnać ziąb kaloryferami. Jednak gdy ogrzewanie wyłącza się z nastaniem wiosny... otwieramy okna licząc, że z parku wleci trochę nagrzanego słońcem powietrza.
Podobny, choć bardziej surowy klimat panuje na parterze mojego wydziału. Głównym powodem powstania mikroklimatu była bezmyślność architekta, który prosto z wiatrołapu poprowadził na wprost główny korytarz. Przy źle zsynchronizowanych automatycznych drzwiach oraz niekończącym się potoku wchodzących i wychodzących studentów wiatrołap jest bezsilny, wiatru nie łapie, tylko wprowadza go w głąb budynku. Przez to na głównym korytarzu nieustannie hula wiatr, szczególnie dokuczliwy mroźną zimą.
Największą zagadką jest jednak klimat wewnątrz niedokończonego kościoła na moim osiedlu. Przeważnie jest tak, że jeśli kościół jest stary, jest w nim zawsze zimno, a jeśli jest nowy, nie ma specjalnych zmian klimatycznych. W naszym kościele dzieje się coś dziwnego – o ile zimą wewnątrz jest zawsze kilka stopni chłodniej niż na zewnątrz, o tyle latem panuje tam dużo większy zaduch. Jaka jest przyczyna tej niekonsekwencji? Nie mam pojęcia. Nagie mury bywają nieprzewidywalne i złośliwe.
Mikroklimaty zresztą też.