niedziela, 25 października 2015

O tańcu i treningach


Co w treningach lubię najbardziej?
Pomijając fakt, że ogólnie lubię treningi (inaczej bym nie tańczyła), zdecydowanie najprzyjemniejszy jest sam początek. Moment, kiedy na rozgrzanie mamy kilkanaście razy obiec salę.

Tak więc biegniemy – nieśpiesznie, truchcikiem, ale krew i tak zaczyna płynąć szybciej. Gdzieś między drugim a trzecim okrążeniem z głośników uderza w nas muzyka. Głośna jak na koncercie, wibrująca w nieprzygotowanych na to żebrach i bębenkach. Wtedy wiele rzeczy dzieje się jednocześnie – trucht zamienia się w bieg, serce przyśpiesza, w żyłach zaczyna krążyć adrenalina. Trudno powiedzieć która z tych rzeczy poprzedza czy powoduje inne. Czuć tylko buzującą w ciele energię, którą już, teraz, natychmiast chce się rozładować ruchem. W tym jednym momencie świadomość rwącego się do tańca ciała jest nawet przyjemniejsza niż sam taniec. Taka rozgrzewka do muzyki jest obietnicą spełnienia, które ma już zaraz nastąpić – a cóż jest w życiu piękniejszego właśnie od spełnienia?

2 komentarze:

  1. A mi się zawsze wydawało, że najfajniejszy jest taniec, nie rozgrzewka. Ale je nie tańczę, więc się nie znam :P
    Xd ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, na treningach najbardziej jara mnie rozgrzewka, a w filharmonii, choćby nie wiem jak świetny był koncert, dla mnie najpiękniej brzmi dostrajanie orkiestry - więc to chyba po prostu ja jestem jakaś dziwna XD

      Usuń