czwartek, 7 czerwca 2012

Podryw na wstążkę

           Dzień szczególny, wyjątkowy. Wolny od szkoły. Dzień, w którym ludzie otwierają sklepy tylko wtedy, gdy przechodzisz. Kiedy możesz z czystym sumieniem paradować środkiem skrzyżowania, jezdnią przykrytą dywanem z płatków najpiękniejszych kwiatów...
              Tak, Boże Ciało!
Dla nie których może to po prostu dzień wolny. Ja od niepamiętnych czasów chodzę z całą rodzinką na procesję i tak jak x lat temu, nadal sprawia mi to dziką radość. Zwłaszcza że teraz, gdy mam już swoje lata, zawsze znajdzie się coś ciekawego do roboty przy procesji.
Ha, nie tym razem!
Poduszki.
Tak, to moja zmora. Niby niewinne, puszyste, z uśmiechniętymi wizerunkami świętych. Do tego z każdej odchodzi parę długich wstążek, których końce, niczym welony, niosą obok dzieci. W sumie nic złego, ale jeżeli ma się przez ponad godzinę maszerować, niosąc jedną taką podusię na wyciągniętych rękach, to nie pozostaje nic innego, jak modlić się do tych świętych, by bolące kończyny odpadły w końcu i razem z poduszką dały święty spokój. Zwłaszcza, że ja miałam bardzo ciekawą asystę do wstążek...
Szło ze mną dwóch małych chłopców w albach, na oko osiem albo dziewięć lat, po obu moich stronach. Ten z prawej szedł całą drogę cicho, absolutnie skupiony na trzymanym w ręku krańcu wstążki, jakby od niego zależały losy świata.
Z tym po lewej trochę gorzej. Sprawiał wrażenie, jakby za bardzo nie wiedział, dlaczego i w ogóle skąd się tu wziął. Rozglądał się rozkojarzony na wszystkie strony, od czasu do czasu zatrzymując na mnie wzrok.
Po dojściu do pierwszego ołtarza zrobił coś, co ścięło mnie z nóg.
Przez dłuższą chwilę przyglądał się trzymanej wstążce, aż w pewnym momencie sprawnie owinął ją wokół palca.
- Patrz, o to ja, twój książę z bajki! - krzyknął, z uśmiechem wyciągając dłoń w moją stronę.
Wtedy zrobił chyba najgłupszą ze wszystkich zaskoczonych min, jakie mam w zanadrzu. Spojrzałam szybko w stronę idącej przede mną koleżanki Fretki. Okiem znawcy przyglądała się chłopcu i wstążkowemu księciu z bajki.
- Uroczy i dziwny zarazem podryw na wstążkę – wydała wyrok.
Tak miałam załatwioną resztę drogi. Radość z dumnego kroczenia środkiem dwupasmowej ulicy przyćmiły coraz to nowe wstążkowo-dłoniowe postaci. Co więcej, po jakimś czasie dałam się nawet wkręcić w rozmowę o sklepikarzach, którzy chcą zarobić otwierając sklepy tylko na przejście wycieńczonej i spragnionej procesji.
Fretka miała niezły ubaw.
Procesja skończyła się równie szybko, jak się zaczęła (a pamiętam jeszcze, jak kiedyś było to dla mnie niczym pielgrzymka do Częstochowy!). Kiedy już miałam odłożyć poduszkę i zniknąć niepostrzeżenie, musiałam natknąć się na moją mamę. Jako, że zawsze musiała wziąć ze sobą zapas różnych bardziej i mniej dziwnych dziwnych rzeczy, musiała potem wcisnąć je najwcześniej uciekającej członkini rodziny – czyli mnie. Udało mi się więc wzbogacić o przewieszony przez ramię aparat, butelkę z dzióbkiem, breloczek z wieżą Eiffela i gałązkę brzozy. Ostatni artefakt oczywiście wzbudził największe zainteresowanie wśród moich koleżanek. Biedna brzózka całą drogę do domu przechodziła więc od jednej do drugiej, robiąc nie mniejszą sensację niż Czarna Różdżka – w sumie gałąź z procesji (choć podobno ma błogosławić dom) jest dość dziwną pamiątką.
- A widziałaś, kto dziś nadzorował całą procesję? - zagaiła nagle Dysia, zmieniając temat z trzymanej przez nią gałązki.
Choć dobrze wiedziałam, o kim mówi, udałam, że się zastanawiam.
- Nie jakoś sobie nie przypominam... - mruknęłam, nagle zainteresowana paskiem aparatu.
- Gabriel! - krzyknęła triumfalnie Dysia.
W zadumie pokiwałam głową.
- Tak, teraz chyba coś kojarzę...
Mieliście kiedyś taką sytuację, że przez jedno niewłaściwe zdanie sparowali was z jakąś zupełnie przypadkową osobą? Bo tak właśnie było ze mną i niczego nie świadomym Gabrielem.
- Rozmawiałaś z nim dzisiaj? Na pewno, skoro oboje byliście na procesji, co nie? - drążyła dalej Dysia, machając brzózką jak wachlarzem.
Zaraz będzie źle...
- Powiedział mi gdzie mam stanąć – ale oprócz tego, to nie.
Tak jak się spodziewałam, w jednej chwili gałązka zamieniła się w śmiercionośną broń.
- Jesteś niemożliwa – fuknęła Dysia, chłostając mnie brzózką. - Przecież on ci się podoba!
- Nie, to ty powiedziałaś – zaprotestowałam, zgodnie z prawdą.
Brzozowy bicz zastygł w powietrzu.
- Bo tak jest, zaufaj cioci Dysi – odparła już zupełnie spokojnie. - Bierz więc tego krzaka, zasadź go w doniczce i przemyśl swoje postępowanie - czy raczej jego brak – oddała mi gałązkę, i ruszyła w stronę swojego domu.
- To było dziwne – mruknęłam do przyglądającej się temu z boku Fretki, nieco tępo patrzącej za oddalającą się Dysią.
Fretka przytaknęła.
- Nooo - w końcu wszyscy wiedzą, że gałąź brzozy nie wypuści korzeni w doniczce...


4 komentarze:

  1. Hah, dobra gałązka nie jest zła :D
    Ja byłam na procesji na Boże Ciało równo raz w życiu. Na swoją komunię dużo lat temu :P

    OdpowiedzUsuń
  2. zacny blog, milordzie ;DD
    zapraszam do mnie ;
    word-of-paulina.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. O jak mi miło, informować? : D

    OdpowiedzUsuń