poniedziałek, 27 czerwca 2016

Dancehall Queens

Dancehall to właściwie nieustanna walka. Na Jamajce nawet bawiące się wspólnie przyjaciółki ciągle rywalizują – choć nie zawsze dopiekają sobie wprost, każda z nich tańczy tak, by podkreślić, że to właśnie ona rusza się najlepiej, najseksowniej; każda czuje się tą jedyną prawdziwą królową parkietu; i choć każda autentycznie kocha swoje przyjaciółki, żadnej nie odstąpi swojej korony.
U nas, w Polsce, choć jesteśmy podobno narodem walecznym, wygląda to zgoła łagodniej. Widać to zwłaszcza na małych contestach, gdzie wszystkie dobrze się znają i lubią. Stają takie dwie naprzeciw siebie, machają do siebie przyjaźnie, uśmiechają się. Wtedy wybucha muzyka – męska, mocna, agresywna. I nagle uśmiechy znikają, twarze w jednej chwili zamieniają się w groźne kamienne maski. Każde spojrzenie, każdy krok, każdy ruch tryska agresywną energią. Krążą po parkiecie jak lwice, prowokując się nawzajem tańcem, wyzywają i zapewniają, że jedna drugiej może co najwyżej naskoczyć.
Aż muzyka znowu cichnie. Dziewczyny zatrzymują się, maski znikają, a zaraz na twarzach znów pojawia się uśmiech – przepraszający. Bo przecież to był tylko taniec, one tak nie na serio z tą pogardą… Lekkie poczucie winy bije im z oczu, a na dokładkę jeszcze rzucają się sobie w ramiona, szepcąc do ucha jedna drugiej, że była świetna i bije ją na głowę.

Takie to są nasze rodzime dancehall queens – niby groźne, ale jednak całkiem miłe babki, gotowe zaprzeczyć, żeby królowa rzeczywiście była tylko jedna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz