Okładka
jest bardzo charakterystyczna. Bardzo, choć na tym zdjęciu i tak nie widać pełni głębi różowej barwy. Skłamałabym
nie przyznając, że to ten ekscentryczny kolor skłonił mnie do sprawdzenia co
kryje się wewnątrz. A krył się Pamiętnik
znaleziony w wannie Lema.
Pan
Stanisław fascynował mnie już od podstawówki, kiedy to przeczytałam Bajki robotów. Następne było Solaris pochłonięte w liceum. Wtedy
dopiero poznałam się na prawdziwym geniuszu tegoż pisarza – poznanie nie szło
jednak w parze ze zrozumieniem.
I
tak, jak na razie, zostało do dziś.
Ale
wróćmy do Pamiętnika.
Książkę
można podzielić na dwie części. Zacznę od drugiej, czyli tytułowego pamiętnika.
To zapis losów mężczyzny, który dostał wezwanie stawić się w wojskowym Gmachu.
Nie wiemy, w jakiej sprawie. On zresztą też nie. I na tym polega cały problem –
czas leci, mężczyzna kręci się w labiryncie korytarzy i gabinetów i próbuje
zrozumieć tajemnicze sygnały od spotykanych wojskowych. Pierwsza część książki jest
wstępem do tegoż pamiętnika, napisanym kilka stuleci później przez znalazców
zapisków. Wstęp ma przybliżyć czasy, w których żył i pisał właściciel
pamiętnika.
Jak
przystało na prozę Lema, nie do końca ją zrozumiałam, a na pewno nie na
wszystkich płaszczyznach. Pierwszym, nieodłącznym skojarzeniem z wszelką sztuką
tego okresu (książka powstała w 1961), jest oczywiście krytyka PRL. Tym właśnie
była dla mnie podróż bohatera po Gmachu. Rzesza biurokratów i służbistów na
absurdalnych stanowiskach atakuje bohatera coraz to bardziej sprzecznymi
informacjami. Nikt nic tak naprawdę nie wiem, każdy mówi szyframi i zagadkami –
bo nikt nikomu nie ufa, w końcu każdy może być szpiegiem... Nawet oni, słudzy
Gmachu, czuli się zamknięci, zaszczuci, wiecznie obserwowani i podejrzani.
Wstęp
swym znaczeniem sięgnął trochę dalej. Pisany z perspektywy dalekiej
przyszłości, był bardzo ciekawym zdystansowanym spojrzeniem na czasy
współczesne. Parafrazując, kapitał (oryginalna pisownia Kap-Eh-Thaal) to swego rodzaju bóstwo czczone przez wybranych
kapłanów w świątyni Pentagon. Brzmi absurdalnie, prawda? Bo i może tak właśnie
jest? Sprawy dziś dla nas śmiertelnie ważne za jakiś czas będą wydawać się
śmieszne i nieistotne. Może więc nie ma sensu podchodzić do wszystkiego aż tak
poważnie.
To
tylko wycinek z tego, co chciałam w tej lekturze zobaczyć. To ledwie
wierzchołek góry lodowej, która najprawdopodobniej może nie mieć pokrycia z
intencją autora. Nie mniej to, co w niej dostrzegłam, naprawdę mnie poruszyło.
Szczególnie
niewspomniane jeszcze opisy przestrzeni Gmachu – klaustrofobicznych, surrealistycznych,
a jakże plastycznych… Godne filmowego odzwierciedlenia, tak że zaklepuję już
prawa do adaptacji. Nadziei więc już nie ma, ale mimo to polecam lekturę wszystkim,
którzy mają ochotę na odrobinę intelektualnego wysiłku w odrealnionym świecie.
PS
Kiedyś słyszałam, że jednym z najbardziej inspirujących pisarzy dla Jacka
Dukaja jest właśnie Stanisław Lem. W tej Pamiętniku
rzeczywiście można było to dostrzec – szczególnie w tendencji obu panów do
używania terminu urękawiczony.