poniedziałek, 27 czerwca 2016

Dancehall Queens

Dancehall to właściwie nieustanna walka. Na Jamajce nawet bawiące się wspólnie przyjaciółki ciągle rywalizują – choć nie zawsze dopiekają sobie wprost, każda z nich tańczy tak, by podkreślić, że to właśnie ona rusza się najlepiej, najseksowniej; każda czuje się tą jedyną prawdziwą królową parkietu; i choć każda autentycznie kocha swoje przyjaciółki, żadnej nie odstąpi swojej korony.
U nas, w Polsce, choć jesteśmy podobno narodem walecznym, wygląda to zgoła łagodniej. Widać to zwłaszcza na małych contestach, gdzie wszystkie dobrze się znają i lubią. Stają takie dwie naprzeciw siebie, machają do siebie przyjaźnie, uśmiechają się. Wtedy wybucha muzyka – męska, mocna, agresywna. I nagle uśmiechy znikają, twarze w jednej chwili zamieniają się w groźne kamienne maski. Każde spojrzenie, każdy krok, każdy ruch tryska agresywną energią. Krążą po parkiecie jak lwice, prowokując się nawzajem tańcem, wyzywają i zapewniają, że jedna drugiej może co najwyżej naskoczyć.
Aż muzyka znowu cichnie. Dziewczyny zatrzymują się, maski znikają, a zaraz na twarzach znów pojawia się uśmiech – przepraszający. Bo przecież to był tylko taniec, one tak nie na serio z tą pogardą… Lekkie poczucie winy bije im z oczu, a na dokładkę jeszcze rzucają się sobie w ramiona, szepcąc do ucha jedna drugiej, że była świetna i bije ją na głowę.

Takie to są nasze rodzime dancehall queens – niby groźne, ale jednak całkiem miłe babki, gotowe zaprzeczyć, żeby królowa rzeczywiście była tylko jedna.

niedziela, 5 czerwca 2016

Wyzwanie Kiedyś przeczytam - "Pamiętnik znaleziony w wannie"



Okładka jest bardzo charakterystyczna. Bardzo, choć na tym zdjęciu i tak nie widać pełni głębi różowej barwy. Skłamałabym nie przyznając, że to ten ekscentryczny kolor skłonił mnie do sprawdzenia co kryje się wewnątrz. A krył się Pamiętnik znaleziony w wannie Lema.
Pan Stanisław fascynował mnie już od podstawówki, kiedy to przeczytałam Bajki robotów. Następne było Solaris pochłonięte w liceum. Wtedy dopiero poznałam się na prawdziwym geniuszu tegoż pisarza – poznanie nie szło jednak w parze ze zrozumieniem.
I tak, jak na razie, zostało do dziś.
Ale wróćmy do Pamiętnika.
Książkę można podzielić na dwie części. Zacznę od drugiej, czyli tytułowego pamiętnika. To zapis losów mężczyzny, który dostał wezwanie stawić się w wojskowym Gmachu. Nie wiemy, w jakiej sprawie. On zresztą też nie. I na tym polega cały problem – czas leci, mężczyzna kręci się w labiryncie korytarzy i gabinetów i próbuje zrozumieć tajemnicze sygnały od spotykanych wojskowych. Pierwsza część książki jest wstępem do tegoż pamiętnika, napisanym kilka stuleci później przez znalazców zapisków. Wstęp ma przybliżyć czasy, w których żył i pisał właściciel pamiętnika.
Jak przystało na prozę Lema, nie do końca ją zrozumiałam, a na pewno nie na wszystkich płaszczyznach. Pierwszym, nieodłącznym skojarzeniem z wszelką sztuką tego okresu (książka powstała w 1961), jest oczywiście krytyka PRL. Tym właśnie była dla mnie podróż bohatera po Gmachu. Rzesza biurokratów i służbistów na absurdalnych stanowiskach atakuje bohatera coraz to bardziej sprzecznymi informacjami. Nikt nic tak naprawdę nie wiem, każdy mówi szyframi i zagadkami – bo nikt nikomu nie ufa, w końcu każdy może być szpiegiem... Nawet oni, słudzy Gmachu, czuli się zamknięci, zaszczuci, wiecznie obserwowani i podejrzani.
Wstęp swym znaczeniem sięgnął trochę dalej. Pisany z perspektywy dalekiej przyszłości, był bardzo ciekawym zdystansowanym spojrzeniem na czasy współczesne. Parafrazując, kapitał (oryginalna pisownia Kap-Eh-Thaal) to swego rodzaju bóstwo czczone przez wybranych kapłanów w świątyni Pentagon. Brzmi absurdalnie, prawda? Bo i może tak właśnie jest? Sprawy dziś dla nas śmiertelnie ważne za jakiś czas będą wydawać się śmieszne i nieistotne. Może więc nie ma sensu podchodzić do wszystkiego aż tak poważnie.
To tylko wycinek z tego, co chciałam w tej lekturze zobaczyć. To ledwie wierzchołek góry lodowej, która najprawdopodobniej może nie mieć pokrycia z intencją autora. Nie mniej to, co w niej dostrzegłam, naprawdę mnie poruszyło.
Szczególnie niewspomniane jeszcze opisy przestrzeni Gmachu – klaustrofobicznych, surrealistycznych, a jakże plastycznych… Godne filmowego odzwierciedlenia, tak że zaklepuję już prawa do adaptacji. Nadziei więc już nie ma, ale mimo to polecam lekturę wszystkim, którzy mają ochotę na odrobinę intelektualnego wysiłku w odrealnionym świecie.

PS Kiedyś słyszałam, że jednym z najbardziej inspirujących pisarzy dla Jacka Dukaja jest właśnie Stanisław Lem. W tej Pamiętniku rzeczywiście można było to dostrzec – szczególnie w tendencji obu panów do używania terminu urękawiczony.