- Musimy zabić Bacha! - oznajmiłam
poważnie, uroczyście rzucając teczkę z nutami na stolik.
Żaba nawet na mnie nie zwróciła
uwagi, dalej rozszyfrowywała czytanki w cyrylicy. July za to powoli uniosła
wzrok znad książki i spojrzała na mnie z pełnym spokojem.
- Niby po co? - Spytała
flegmatycznie.
No tak, July gra na klawesynie bez
zarzutów, więc jej to zabójstwo nie przyniosłoby żadnych korzyści. W
przeciwieństwie do Żaby, która dalej obojętna na wszystko męczyła się z
czytanką...
Bo musicie wiedzieć, że mówiąc
Bach, nie miałam wcale na myśli Jana Sebastiana. On już i tak od paru stuleci
wylegiwuje się w trumnie. Nasz szkolny Bach jeszcze żyje i ma się świetnie.
Świetnie gra na fortepianie. I od dwóch miesięcy świetnie gra też na
klawesynie...
- Przez niego profesorka
świruje - tłumaczę July. - W ciągu tych zakichanych dwóch miesięcy zdążył
nauczyć się całej suity. Dlatego teraz profesorka cały czas narzeka, że ja czy
Żaba nie nauczyłyśmy się naszych przez cały rok...
Żaba podniosła gwałtownie głowę.
Jej twarz pozostała niewzruszona, jednak we wpatrujących się we mnie i w July
oczach widać było dzikie błyski.
- A co mnie obchodzi jakiś
tam Bach? - Spytała oburzona - z nim czy bez niego, profesorka i tak zawsze
robiła nam awantury - oznajmiła i wróciła do czytanki.
- Fakt, coś w tym jest -
przyznała July.
Także musiałam się z tym zgodzić.
Dlatego zaraz porwałam teczkę i ruszyłam w stronę sali.
- A ty dokąd? - Krzyknęła za
mną July - Przecież dopiero przyszłaś!
- Idę trochę poćwiczyć -
odparłam - z Bachem czy bez, wypadałoby w końcu nauczyć się tej suity...