Etykiety
- Chlorofil we krwi (1)
- Dawno ale prawda (53)
- Opowiadania (6)
- TOP listy (6)
- Twory rąk własnych (8)
- Wyzwanie Kiedyś przeczytam 2016 (4)
piątek, 26 czerwca 2015
Jak pod krawatem
środa, 17 czerwca 2015
Co przeraża blogera?
Przez kilka ciekawych zdarzeń, które mnie niedawno spotkały, temat
blogów, blogowania i w ogóle internetowej działalności jakoś
ciągle był na tapecie. To głównie przez to zmobilizowałam się
do odkopania własnej stronki. Prócz jednak samego blogowania, po
raz pierwszy tak naprawdę zaczęłam zastanawiać się nad samą
teorią tej czynności. Jakby nie patrzeć, to medium też już
wykształciło pewne swoje tworzywo. Są pewne prawidła co bloger
powinien robić, a czego jak ognia unikać. Innowacje bloga
wprowadzałam właśnie przez pryzmat tych wskazówek.
Najbardziej rewolucyjne było ustanowienie częstotliwości pisania
postów. Pierwotnie miał się pojawiać jeden tygodniowo. Kiedy
jednak pomysły się mnożyły, zdecydowałam się publikować
jeszcze częściej. W końcu od przybytku głowa nie boli!
Było to coś zupełnie nowego. Jeszcze nie tak dawno przerwy w
pisaniu wahały się między kilkoma dniami a kilkoma miesiącami.
Zastanawiało mnie, co było tego powodem (temat lenistwa i braku
dyscypliny został już przerobiony i nie miał większego udziału w
tym zjawisku). Zagłębiłam się więc w archiwum, przeglądałam
zawartość, analizowałam pod względem treści i kontekstu
historycznego...
Tak, to mądrze brzmiący kontekst historyczny wskazał przyczynę.
Głównym, a przez pewien czas nawet jedynym wątkiem „Przypadków...”
były same przypadki. Większą część tekstów inspirowałam
życiem codziennym – tym, co mnie osobiście się przytrafiało, co
zasłyszałam od znajomych lub w autobusie... Tak więc w zależności
od tego, jak ciekawy był dany okres w moim życiu, lub jak tryb
życia (w tym wypadku tryb nauki bądź tryb luzu) sprzyjał
dostrzeganiu inspiracji.
Zagadka rozwiązana. Spokój na nowo zagościł w moim życiu.
Jednak nie na długo. Bo zaraz napadła mnie przerażająca myśl –
co, jeśli znów dopadnie mnie ta twórcza susza? Teraz, po długiej
przerwie, mam sporo świeżych pomysłów na teksty. Nie mam jednak
żadnej gwarancji, że tak już będzie zawsze. Nie podpisałam
żadnej umowy ze światem, że będzie mi podrzucał tematy na
zawołanie. Źródełko inspiracji może wyschnąć w każdej chwili,
czy będę na to gotowa, czy nie.
Postanowiłam więc się przygotować. Z obsesyjną skrupulatnością
zaczęłam spisać wszystko, od przelotnego wrażenie do konkretnych
konceptów. Lista rosła w szaleńczym tempie. Strach jednak
wróciła, gdy po kilku dniach tempo to zaczęło zwalniać. Czyżby
zaczynała się susza? Byłam już bliska odwołania reaktywacji
bloga, kiedy na ratunek znów przyszedł anioł analizy i logicznego
myślenia. „Owszem, tempo tworzenia nowych pomysłów istotnie
zwolniło – szepnął mi do ucha - po tym jednak ustabilizowało
się. Dni mijają, a lista pomalutku wciąż się rozrasta.”
Koniec problemu? Kryzys zażegnany?
Nie. Bo w życiu nigdy nie może być za dobrze. Wbrew wcześniejszym
oczekiwaniom, nadmiar pomysłów wcale nie przyniósł mi spokoju.
Gorzej, przysporzył mi jeszcze większego zmartwienia – czy z moim
żółwim tempem pisania kiedykolwiek zdążę to wszystko napisać?!
Wolę chyba nawet nie próbować rozwiązać tego problemu. Kto wie,
jakie z tego by wyszło nieszczęście... Z dwojga złego, już
lepiej oswoić się z tą zmorą, jeszcze nie tak straszną.
Wniosek – blogować należy z głową. Choć też nie za bardzo –
myślenie, jak widać, potrafi czasem boleć.
A tak między nami, pisanie ma dla mnie jednak więcej plusów niż
minusów. Polecam wszystkim, choćby na spróbowanie.
Nawiązując do tematu postów – rzeczywiście, nowych pomysłów
jest sporo (jak zapoczątkowana tekstem o ulubionych rupieciarniach
nadchodząca seria top list wszelkich możliwych kategorii).
Etykiety:
Blog,
Blogowanie,
Dawno ale prawda,
Przypadki
niedziela, 14 czerwca 2015
TOP rupieciarnie
W filmach można wyróżnić dwa główne typy wystroju wnętrz –
albo sterylne kompozycje rodem z IKEI, albo tworzące swój własny
mikrokosmos rupieciarnie. Mnie bliższy jest ten drugi typ. Choć
oczywiście na planie filmowym każdy element wystroju jest dokładnie
zaplanowany, stwarza to jakiś pozór naturalności. Co więcej, tak
zaaranżowany pokój powie nam znacznie więcej o zamieszkującym go
bohaterze.
Dlatego też postanowiłam zmienić tytuł bloga na (w skrócie)
Rupieciarnię (kilka dobrych miesięcy temu strzeliła mi 20, więc
dla spokoju sumienia zrezygnowałam z nastolatki w tytule). Bo blog
ten jest niczym innym, jak zbiorem rupieci przeróżnej treści,
które wypłynęły z mojej głowy.
Wracając do tematyki filmowej – z okazji tej zmiany chcę
podzielić się listą ulubionych filmowych miejsc, które przekonały
mnie, że zagracone (nawet pozornie) jest piękne.
Czarodziejki W.I.T.C.H.
Jedyny nie-filmowy wyjątek z listy, ale nie mogłam o tym nie
wspomnieć. Bo od tego się zaczęło. Jak dziś pamiętam, że w
pierwszym kupionym przeze mnie numerze była prezentowana szafa
jednej z czarodziejek. Niby tylko szafa, ale tyle tam było rzeczy...
I do tego każda miała znaczenie! A całość prezentowała się tak
cudownie... Do dziś mam gdzieś ten numer. I te z pozostałymi
szafami. I lustrami. I całymi pokojami. Stara miłość nie
rdzewieje...
Pracowanie Merlina (Miecz w kamieniu)
Kolejne wspomnienie z jeszcze wcześniejszego dzieciństwa. Jak w
każdej opowieści o królu Arturze, i tu nie mogło zabraknąć
Merlina. A że od małego przejawiałam chory pociąg do książek,
nie mogłam nie zakochać się w pracowniach czarodzieja, pełnych
map, globusów, fiolek, słoików, zwojów i przede wszystkim ksiąg.
A wszystko to uzupełniała samosłużący serwis do herbaty i
gadający puchacz Archimedes.
Nora (Harry Potter)
Nie pamiętam mojej pierwszej reakcji na Norę, gdy czytałam Komnatę
Tajemnic. Pamiętam jednak, że na filmie byłam nią zauroczona.
Sama wychowałam się w mieszkaniu ciasnym, zagraconym, z
niepasującymi do siebie meblami (a to może jednak stąd miłość
do rupieciarni...?). Kiedy więc zobaczyłam takie mieszkanie,
powielone i ustawione z pomocą magii w wielopiętrowy budynek, nie
mogłam się nie zachwycić. Zwłaszcza ciasnymi schodami, po których
wciąż ktoś biegał, i tą kuchnią, zawsze tłumnie obleganą. A
wszystko to swojskiej, rodzinnej atmosferze.
Nie wierzę, że tylko ja chciałam spędzić tam wakacje. Nie
wierzę!
Dom Bilbo Bagginsa (Władca Pierścieni)
Te okrągłe przejścia, pełna kuchnia i spiżarnia, gabinet z tym
cudownym miejscem do pisania mnie kojarzący się ze stołem
kreślarskim, i sterty książek... To wszystko mówi samo za siebie.
Mieszkanie Amelii (Amelia)
Dokładnie tak wyobrażam sobie moje wymarzone mieszkanie (oczywiście
dopiero od obejrzenia filmu). Niby niezbyt przestronne, trochę
zagracone, lecz takie przytulne, z nie za jasnym, ale ciepłym
oświetleniem.
I ta niebieska lampa. Na tle czerwonych ścian. Uwielbiam.
Sypialnia Usagi (Junjou Romantica)
Niestety, nie znalazłam żadnego zdjęcia na przybliżenie tego cudu
(przypadek? Nie sądzę). Jednak tu nie o wygląd, a o samą ideę
chodzi. Ideę sypialni wypełnionej po brzegi pluszakami, figurkami,
modelami i wszelkimi innymi uroczymi zabawkami. Jeszcze w liceum
obiecałam sobie, że w przyszłości moja sypialna, tym inspirowana,
będzie wypełnionaj figurkami Transformerów i super bohaterów.
Pokój braci Hamada (Wielka Szóstka)
Trochę pokój, trochę warsztat, tu jakieś robo-zabawki, tam
orientalna maska... Właściwie o wiele prościej jest powiedzieć,
czego w tym pokoju nie ma. A jeśli już coś jest, to gdzie leży.
Klasyczny bałagan młodych kreatywnych umysłów.
Steven Universe
Zacznę od tego, że tę kreskówkę wielbię od pierwszego
wejrzenia. Potwierdza to zresztą nagłówek mojego bloga –
przedstawia królestwo Ametyst, największej bałaganiary tego
świata. Po niej w rankingu jest Greg wraz ze swoim vanem i
nieposkromionym garażem (tu także nie znalazłam
satysfakcjonujących zdjęć – odsyłam do odcinków Laser Light
Canon, Maximum Capacity i
Story for Steven).
Właściwie w tym wypadku nie ma o czym mówić – to trzeba po
prostu zobaczyć, nie tylko dla rupieciarni, ale dla wszystkich
niezwykłych miejsc, w jakich dzieją się przygody Kryształów. Dla podsycenia ciekawości - pokój tytułowego Stevena:
Choć więc na pewno coś pominęłam, na tym zakończę. Ten post
już i tak porównany z wcześniejszymi jest jakiś podejrzanie
długi. Ale co tam, czasem trzeba przełamywać zwyczaje, choćby dla
samego eksperymentu!
Etykiety:
Amelia,
Czarodziejki W.I.T.C.H.,
Harry Potter,
Junjou Romantica,
Miecz w kamieniu,
Steven Universe,
TOP listy,
Wielka Szóstka,
Władca Pierścieni
czwartek, 11 czerwca 2015
Sentymentalnie
Ostatnio kupiłam zeszyt. Z zamiarem planowania i pisania w nim
opowiadań, szczególnie fanfiction. Tak się składa, że trochę
wcześniej wiedziona sentymentem zaczęłam odświeżać sobie jedną
z ukochanych kreskówek z czasów podstawówki. Jeszcze w okolicach
pierwszego sezonu błysnął mi jakiś pomysł na fanfiction. Pomysł
ten był akurat pierwszym zanotowanym w ostatnio kupionym zeszycie.
Szczęście w nieszczęściu, zeszyt ten miał paskudną okładkę.
Nie było więc innego wyjścia, jak zmienić okładką na taką,
która upamiętni tego pierwszego fanfika.
Subskrybuj:
Posty (Atom)