Ostatnio ludzie mają dziwną tendencję mówienia
mi nie-komplementów (w sumie, to nie wiem jak to naprawdę trafnie nazwać).
Choćby sytuacja z dzisiaj:
Jak zwykle przyszłam do szkoły
muzycznej wcześniej, by jeszcze przed zajęciami móc poćwiczyć na klawesynie.
Jak zwykle, mój kolega też przyszedł wcześniej i wprosił mi się sali.
- Ja tylko zjem sobie obiad na
biurku, nie będę przeszkadzał - stara śpiewka wszystkich wpraszalskich. Ale w
szkole muzycznej to normalka, więc nie oponowałam.
Na początku rzeczywiście siedział
cicho i spokojnie, jakby go nie było. Po jakimś kwadransie kontem oka
zauważyłam, że dziwnie mi się przygląda i uważnie słucha tego co gram.
- Co tak się patrzysz? - nie
wytrzymałam w końcu.
Uśmiechnął się z rozbawieniem.
- A nic, bo tę fugę grasz jak mały
chłopiec!
Zdębiałam.
- Grasz ją tak mocno, agresywnie.
Jak chłopak - dodał już ostrożniej.
- A to dobrze?
- No wiesz, to fuga, więc chyba
tak.
Wiedziałam już, dlaczego grałam jak
chłopak. Ale dlaczego mały?
- Bo ty jesteś taka mała! - zaśmiał
się.
Ach, jak mowa o byciu małym! Krótki
dialog ze Sparkle, sprzed kilku tygodni:
Sparkle: Wiesz, ty jednak jesteś
niesamowita.
Ja: Serio? A niby czemu?
Sparkle: No wiesz, być niższym od
Edwarda Elrica to naprawdę niecodzienność...