Pomimo wręcz schizofrenicznej podejrzliwości co
do darmowych okazji, dałam się zabrać na koncert Selah Sue w Sopocie. Przyznam
się bez bicia - dziką fanką tejże wokalistki nigdy nie byłam. Owszem, szalenie
podobał mi się jej wyjątkowy głos, parę piosenek nawet wpadło w ucho, ale szału
nie było. Jednak perspektywa spędzenia ciepłego, pogodnego wieczora nad
brzegiem morza przy akompaniamencie dobrej muzyki ostatecznie zadecydowała o
wyjściu z domu.
A do domu wróciłam potem wręcz
oczarowana.
Miejsca miałyśmy niemal idealne.
Stałyśmy niecałe dwa metry od sceny, a stojące przed nami olbrzymie głośniki
skutecznie odstraszały wszystkich, którzy mogliby nam zasłaniać. Mniej więcej w
trakcie drugiej piosenki stanął tuż przede mną wysoki i chudy jak tyczka chłopak,
który zasłonił mi dokładnie wszystko. Byłam już pewna, że do końca koncertu
będę tylko podziwiać żółte gerbery na jego koszulce, jednak solidne basy przy
następnym utworze wykurzyły nieproszonego widza na dobre. Oddalił się w samą
porę - akurat potem nastąpiła najbardziej magiczna chwila koncertu.
Selah wzięła do ręki prostą gitarę
akustyczną. Zagrała parę akordów i zaczęła śpiewać. Zastrzelcie mnie, ale nie
pamiętam, co to było. Wiem tylko, że była to pierwsza spokojniejsza piosenka na
koncercie. Światła na scenie przygasły, nabrały fioletowatego odcieniu, takiego
samego, jakiego było wieczorne niebo.
A Selah śpiewała.
Któraś z fanek także musiała poczuć
magiczną atmosferę i po prostu zaczęła poszczać banki mydlane. A potem kolejna,
i jeszcze następna, aż scenę niemal całkowicie zasłoniły bańki, mieniące się w
świetle reflektorów.
Ta chwila była naprawdę magiczna.
Sama wokalistka to przyznała.
A potem zaczęło się 'ostre granie'!
Również bez bicia przyznam, że po
każdej piosence moja obojętność topniała w oczach, robiąc miejsce dla
prawdziwego uznania. Selah zaskoczyła mnie nie tylko specyfiką swojego głosu,
ale także tym, jak czysto i poprawnie śpiewa na żywo. Że już nie wspomnę o jej
zabójczej mimice oraz energicznych ruchach i tańcu, do którego wciągała całą
widownię.
Szkoda mi tylko było faceta
stojącego parę osób obok. Nie licząc robienia paru zdjęć, przez cały koncert
stał z rękami w kieszeniach rozglądając się do okoła. Czasem tylko spoglądał w
niebo, jakby oczekiwał zbawienia. Jak się potem okazało, przeszedł z
dziewczyną. Ach, czego nie robi się z miłości...
A tak na serio - pod koniec
koncertu nawet ten facet z zaangażowaniem tupał nogą do rytmu. Co tylko
dowodzi, że Selah każdego potrafi oczarować!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz