Mały triumf - w końcu udało mi się dorwać w bibliotece "Assassin's Creed: Tajemna krucjata" Olivera Bowdena! Choć na razie czeka ona na odpowiedni moment, jakim będzie długa podróż na wschód, moja radość jest wielka i z tej okazji zmobilizowałam się do przepisania, dopisania i poprawienia czegoś, co można chyba określić mianem średnio spójnego opowiadania fanfiction o bliżej nie określonej konstrukcji. Tym razem w roli głównej mój ulubiony duet - Altair i Malik.
Schemat był prosty. Każdy pobliski przechodzień w końcu musiał
zwrócić uwagę na ten duet z koniem. Po tym owy przechodzień,
zaszokowany faktem wprowadzenia zwierzęcia w wąskie uliczki,
momentalnie milknął i przezornie odskakiwał pod samą ścianę.
Gdy dziwni podróżni już go minęli, od razu przyłączał się do
głośnych protestów reszty uczestników ruchu.
Z wysokości końskiego grzbietu Malik idealnie widział odbywający
się wokół nich cały ten spektakl. Nigdy w życiu nie czuł się
chyba tak głupio, jak teraz. Pewnie dlatego, że nigdy wcześniej
nie jechał konno środkiem miasta.
I to jeszcze w dzień jarmarku...
Z całych sił starał się być ponad to. Zadarł do góry głowę i
uparcie patrzył wprost przed siebie. Mimo to i tak na przemian
rumienił się i bladł, kiedy tylko do jego uszu dochodziły
oburzone krzyki.
A Altair, prowadzący nieszczęsnego konia za uzdę, beztrosko
przepychał się przez tłum.
- Zostawmy gdzieś tę chabetę, dopóki nie jest za późno –
warknął do niego Malik, gdy napotkał groźne spojrzenie
przechodzącego strażnika.
- Czemu niby? - spytał niewinnie Altair. - Mamy do przebycia całe
miasto. To zajmie nam z pół dnia. Zwłaszcza w tym tłumie –
jeszcze byś się gdzieś po drodze zgubił...
- A żebyś się nie zdziwił – burknął Malik, już przerzucając
nogę nad siodłem.
- Tylko dotknij stopą bruku, a dotarcie na drugą stronę miasta
będzie twoim najmniejszym problemem.
Klnąc pod nosem, Malik z ociąganiem wrócił do wcześniejszego
siadu na siodle. Altair nie skomentował tego, jedynie zerknął
przez ramię by sprawdzić, czy jego groźba poskutkowała.
- Idiota – fuknął na niego Malik, starając się włożyć w to
jedno słowo jak najwięcej niechęci. Mógł jednak przysiąc, że w
tym momencie dostrzegł na towarzysza przelotny, aczkolwiek szczery
uśmiech.
* * *
Było blisko. Stanowczo zbyt blisko. Wystarczyłoby, że pomost byłby
choć o parę centymetrów węższy, a rybi ogon świeższy i jeszcze
bardziej śliski. Wtedy Altair bez wątpienia wylądowałby w
morskiej kipieli...
Ale na szczęście tak się nie stało. Asasyn jak długi leżał na
pomoście, kurczowo trzymając się nieco wypaczonych desek. Nie
mogąc otrząsnąć się z chwilowej paniki, dyszał ciężko i tępo
wpatrywał się w latające wysoko na niebie mewy.
Dopiero pochylona nad nim twarz Malika wyrwała go z myśli o ledwie
unikniętej katastrofy.
- Nie masz chyba zamiaru leżeć tu cały dzień? - spytał, nawet
nie starając się ukryć złośliwego uśmiechu. - Jeżeli nie
chcesz iść dalej, w drodze ostateczności możesz obrócić się na
brzuch, powoli doczołgać do brzegu i dla zabicia czasu poszukać
skonfiskowanego przez straże konia...
- Nie – uciął ostro Altair, ostrożnie podnosząc się z desek.
Kiedy upewnił się, że w pobliżu nie ma już żadnych
stwarzających zagrożenie rybich odpadków, stanął pewnie na
nogach i bez cienia strachu spojrzał przed siebie, by ocenić jak
długa droga jeszcze ich czeka. A gdy zdał sobie sprawę, że statek
kupiecki stoi przy samym końcu pomostu, zemdliło go.
- Ja nie prosiłem cię o pomoc przy odebraniu towarów. Nie obrażę
się, jeżeli zawrócisz i zaczekasz na mnie na stałym lądzie –
znów wyszczerzył się Malik, widząc pozieleniałą twarz
towarzysza. W odpowiedzi Altair tylko mocniej zacisnął szczęki i
przecząco pokręcił głową.
- Jak wolisz – zaszczebiotał Malik. - Ale ja nie będę rzucał
się do wody na ratunek, jeżeli ta spróchniała deska zarwie się
pod tobą...
- Która... Która deska?!
- Żadna. Tylko żartowałem, uparty ośle.
* * *
Słysząc na dachu kroki, Malik nie bez zdziwienia poderwał głowę
znad mapy. Tak wczesnym rankiem nikt nigdy nie zachodził do jego
biura. Nikt, oprócz...
- Pokój z tobą, Maliku!
Tak. Altair był jedyną osobą, która odwiedzała go w najmniej
odpowiednich momentach.
Zmęczony całonocną pracą, Malik tylko machnął na odczepnego
bolącą od pisania ręką i mruknął pod nosem coś o zamykaniu na
noc kraty na dachu. Altaira jednak wcale nie zraziło to dość
chłodne powitanie. Bez żadnych wstępów podszedł do kontuaru i
rzucił na niego sporych rozmiarów podłużny pakunek, który
zasłonił całą mapę.
- Co... to jest? - niepewnie spytał Malik, przyglądając się tej
dość marnie zapakowanej plątaninie papieru i płótna.
- To jest prezent – prosto wyjaśnił Altair.
Malik ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Czyli mam rozumieć, że opóźniłeś swój pilny wyjazd – bo
miałeś rozkaz wyruszyć do Masjafu już wczoraj, jeżeli pamiętasz
- tylko po to, że przytaszczyć do mnie to... Znaczy, ten prezent,
który jest, właściwie nie wiem, za co? - upewniał się. Gdy
Altair znów przytaknął, Malik tylko wzruszył ramionami i zabrał
się do rozpakowywania.
Po rozwinięciu materiału już podejrzewał za co.
- To... miecz dwuręczny – wycedził przez zaciśnięte ze złości
zęby.
- Ofiarowany z wdzięczności za uroczy spacer na pomoście – dodał
Altair z kamienną twarzą, rozwiewając wszelkie wątpliwości
przyjaciela.
Czerwony z gniewu, Malik spojrzał na niego spod ściągniętych
brwi.
- Myślisz, że jesteś zabawny?
- Ależ skąd! Po moim wyjeździe znów sam będziesz musiał
oporządzać pocztę. Ostre ostrze spokojnie możesz wykorzystać
jako nóż do kopert, który zdecydowanie przyśpieszy pracę – z
kamienną twarzą odpowiedział Altair. - Widzę, że już nie możesz
doczekać się zrobienia z niego użytku, więc nie będę ci już
dłużej przeszkadzać. Trzymaj się, bracie!
I wyszedł. A w ślad za nim z biura wyleciał na szczęście tylko
świeżo napoczęty kałamarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz