Znowu Altair i Malik. Tym razem dla Quentina - pomimo tego, że spoileruje i dopuściła dziś do zwycięstwa Templariuszy c ;
Już kiedy tylko otworzyłem po
przebudzeniu oczy wiedziałem, że ten dzień źle się skończy. Niejasne, podświadome
przeczucie jak kamień w bucie uparcie uwierało moje myśli. Wolałem jednak nie
dzielić się tym z tobą – trudna podróż i ponura wizja tego, co czeka nas na jej
końcu już i tak wystarczająco psuła atmosferę. Ośmieliłem się więc tylko
zasugerować, żeby zjechać z traktu.
- Nie chciałem ci nic mówić, ale
wydaje mi się, że już od dwóch dni szwendamy się po ich terenie, więc jeśli coś
ma się stać, to już i tak nic na to nie poradzimy – tak mi odpowiedziałeś.
I rzeczywiście, miałeś rację – coś
się stało.
Zagonili nas nad samą krawędź
klifu. Serce nieco mi zadrżało, gdy zdałem sobie sprawę, że parę kroków za mną
jest stroma przepaść, w której burzyła się groźna kipiel, nieustannie atakująca
falami skalną ścianę. Jednak chociaż ja przez moment szczerze się bałem, a ty
wciąż nie do końca radziłeś sobie z walką bez jednej ręki, jakoś udało nam się
zdobyć przewagę. Potyczka ta pewnie zakończyłaby się naszym sukcesem, gdyby
tylko ten osiłek z mieczem dwuręcznym rzucił się na mnie, a nie na ciebie.
Wybacz, Maliku, ale według mnie nie
miałeś z nim szans – dlatego się wtedy podłożyłem pod jego ostrze.
Nie wiem jakim cudem, ale udało mi
się sparować ten cios. Jednak tę chwilę nieuwagi wykorzystał inny rycerz i jego
ostrze z mocą liznęło mój bok. Zachwiałem się. Próbując utrzymać równowagę,
zrobił krok w tył. Niestety, zamiast oparcia, moja stopa znalazłam tylko
pustkę.
Spadłem. A zanim przykryły mnie
fale, słyszałem jeszcze twój krzyk.
Myślałem, że to już koniec. Kiedy
nie miałem już siły walczyć z falami, woda coraz głębiej brała mnie w lodowate
objęcia. Było tam tak cicho, tak spokojnie. Już przestałem myśleć o tym, że
brakuje mi powietrze. Nagle strasznie zachciało mi się spać. Na wpół przytomny
zamknąłem oczy i czekałem, aż będę mógł zakopać się w piasek i zasnąć tam w
dole, na dnie...
Z letargu wyrwało mnie nagłe
szarpnięcie za kołnierz. I dotyk. Dotyk ciepłych warg na moich ustach. W
cudowny sposób tak bardzo różnych od otaczającej mnie masy chłodu. W jednej
chwili z całych sił zapragnąłem przeżyć choćby tylko po, by przekonać się, od
kogo dostałem tyle ciepła.
To byłeś ty. I pewnie nie zdajesz
sobie nawet sprawy, że tym jednym przekazanym mi oddechem dałeś mi coś więcej,
niż tylko życiodajne powietrze. Coś o wiele cenniejszego.
Teraz siedzimy już na brzegu –
mokrzy i wykończeni. Pomagasz mi opatrzyć draśnięty bok i krzyczysz na mnie za
to, że jak ostatni głupek rzuciłem się robić ci za żywą tarczę. Beształeś mnie
z taką pasją, jakbyś wcale nie rzucił się zaraz za mną wysokiego na dobrych
dziesięć metrów klifu prosto do targanego wichrem morza, gdzie przy stanie
liczebnym twoich kończyn nawet i bez holowania mnie za sobą miałbyś marne
szanse wyjść z tego cało.
Chętnie bym ci to wygarnął. Ale nie
zrobię tego. Nie przyznam się także, że wciąż czuję na ustach twój ciepły
dotyk; że zastanawiam się, jak twoje wargi smakowałyby teraz – sine i
rozedrgane od zimna; że tak jak ty przekazałeś mi pod wodą ten jeden oddech, w
taki sam sposób ja teraz podziękowałbym ci za niego.
Oczywiście, nie powiem ci tego. Tym
bardziej nie zademonstruję. Ani teraz, ani nigdy. W końcu pomimo wszystkich
wcześniejszych przeciwności, znowu jesteśmy sobie braćmi. A brat bratu takich
rzeczy nie mówi.
Inspiracja:
Hm, jak tak dalej pójdzie, napiszę opowiadania na podstawie wszystkich napotkanych fanartów!
Hm, jak tak dalej pójdzie, napiszę opowiadania na podstawie wszystkich napotkanych fanartów!
O MATKO! Właśnie sobie siedze w bibliotece w Manhattanie i ludzie na mnie się dziwnie patrzą. Może dlatego, że ten oneshot jest taaaaaaaaaki piękny! Edwardzie, poprawiłeś mi humor <3 P.s. Przepraszam za spojler.:c
OdpowiedzUsuń