Z dedykacją dla Frightening, która chciała poznać historię.
Wszystko zaczęło się na tej jednej
pamiętnej łacinie. Na jednej z tych lekcji, kiedy nauczycielce zachciało się
sprawdzić pracę domową.
- Numer osiemnaście – wyczytała
spokojnie i przeniosła na mnie smutne spojrzenie. - Powiedz, że chociaż
przetłumaczyłaś w domu zadanie...
- Przykro mi, ale nie, pani pro...
- zaczęłam, jednak w przerwał mi huk zatrzaskiwanego dziennika.
- No nie wierzę! - krzyknęła
profesorka.
Klasa zamilkła. Krzyk tej spokojnej
zazwyczaj kobiety nie wróżył niczego dobrego. Ale godnego uwagi owszem.
- Po prostu nie wierzę –
powtórzyła, rzucając mi oburzone spojrzenie. - Dlaczego nie zrobiłaś pracy
domowej? Przecież to było tylko jedno zadanie!
Otworzyłam usta, jednak nie mogłam
wydusić z siebie ani słowa. Zadania na łacinę odrabiało się (a raczej
spisywało) na przerwie przed w-fem. Tyle, że tym razem te dziesięć minut
spędziłam na tworzeniu klasowego Zakonu Jedi. Jako że zostałam ochrzczona
Anakinem Skywalkerem nie mogłam zaniedbać padawanów. Ale dla nauczycielki to
chyba nie jest sensowne wytłumaczenie.
- Aleeee... Było za trudne –
wydukałam niewinnie. Po takiej wymówce profesorka zwykle kręciła z politowaniem
głową i przerabiała temat zadania jeszcze raz. Bez stresu, bez krzyku, żeby
potem kazać nad zrobić to jeszcze raz.
Ale nie tym razem.
- Jak to za trudne! - krzyknęła,
uderzając dziennikiem o ławką. - Ty jesteś mądra dziewczyna. Poradziłabyś z tym
sobie. Ja wiem jak było naprawdę – nie chciało ci się! - oskarżycielsko
wycelowała we mnie palcem. - Jesteś zła. Jesteś złem wcielonym! Radzę ci, wróć
na drogę cnoty, inaczej zapomnisz o dobrej ocenie z łaciny!
Zatkało mnie. Resztę klasy też.
Takiej furii spodziewalibyśmy się mniej niż słonia w kokpicie odrzutowca.
Ale profesorka za nic miała nasze
zdziwienie. Jakby nigdy nic, zaczęła tłumaczyć, o co chodziła w zadaniu.
Spokojnym tonem.
Wtedy zaczęliśmy się zastanawiać,
co jest z nią nie tak. Rozwiązanie tej zagadki ujawniło się tydzień później, na
następnej łacinie.
- No to sprawdzamy zadanie –
zaczęła na wejściu psorka. Usiadła przy biurku i od razu spojrzała na mnie. -
Osiemnaście, jako zło wcielone, pewnie nie odrobiła?
Pokręciłam przecząco głową.
- Nie będę kłamać – miałam odrobić
na tej przerwie, ale musiałam pójść do biblioteki...
- To może koleżanka obok?
- Poszłam z nią...
- No nie wierzę! - krzyknęła nauczycielka,
znów patrząc na mnie. - Nie dość, że sama się obijasz, to jeszcze zaciągnęłaś
koleżankę na ciemną stronę Mocy...?
Psorka mówiła coś jeszcze. Ale
mnie, jak siedzącą obok mnie Luke (która jeszcze wtedy nie miała takiego
przezwiska), już to nie obchodziło. Bo właśnie wtedy wszystko stało się
jasne...
Nie byłam Anakinem. Już nie. Byłam
zła. Dostrzegła to jednak tylko niepozorna nauczycielka od łaciny –
niepozorna... jak Yoda. Tylko ona odkryła, że jestem Darthem Vaderem. Mimo to,
spóźniła się – Luke, którą w tamtym momencie tak ochrzciłam, i tak była już po
mojej stronie.
Ciemnej stronie.