Nie
ma lepszego momentu na chorowanie, jak tuż przed sesją. Zajęcia jeszcze się nie
skończyły, a zdarzają się już też egzaminy czy zaliczenia. Cokolwiek by się jednak
nie działo, zdecydowanie nie można sobie pozwolić nawet na dzień wolnego.
Musiałam
więc radzić sobie inaczej. O nie, nie dam się ani sesji, ani chorobie przed
sesją. Przed pierwszym poniedziałkowym wykładem wpadłam do lekarza, potem
zahaczyłam o aptekę, żeby zrealizować jeszcze ciepłą receptę.
Gdy
dotarłam do uniwersytetu, miałam na koncie kwadrans spóźnienia. Nie za dużo, nie
za mało, w sam raz, by zdążyć zaaplikować dawkę dopiero co nabytych kropli do
nosa.
Właściwie
już od samego początku czułam, że będzie z nimi problem. Głównie dlatego, że
jestem beznadziejna w zakrapianiu czegokolwiek, nawet nosa czy uszu, bo o
oczach już nawet nie będę wspominać. Gdy więc stanęłam już przed lustrem w najbliższej
łazience, wyjęłam pudełeczko z niejakim niepokojem.
Nazwy
nie pamiętam, bo, jak to z lekami bywa, nawet nie potrafiłam jej przeczytać. W
oczy jednak rzuciło mi się wielkimi literami „do oczu i uszu”.
Szczęście
w nieszczęściu. Nieszczęściu, bo aplikować można je wszędzie, tylko nie do
nosa, a do nosa właśnie miałam ich użyć. Szczęście, bo skoro przeznaczono je do
oczu, to pewnie nie będą za gęste i łatwiej będzie w ogóle wydobyć je z
buteleczki.
Szczęście
jednak też okazało się nieszczęściem – wodniste krople wleciały mi do nosa w
takiej ilości, jakbym wzięła głęboki wdech z głową zanurzoną w basenie.
Zakrztusiłam się, oczy zaszły mi łzami, zaczęłam kaszleć, pociągać nosem, kląć.
Stałam pochylona nad umywalką, z dłonią przyciśniętą do nosa, ciesząc się, że
nie miałam świadków tej dziwnej sceny.
Wtedy
jak grzmot przez łazienkę przelał się huk spuszczanej wody. Zaraz z jednej z
kabin niepewnie wyszła jakaś studentka, jednocześnie wystraszona i rozbawiona
moimi szaleństwami. W jej spojrzeniu krył się jakiś błysk, jakby chciała spytać
co takiego ciekawe wciągam... Oczy jednak wciąż miałam załzawione, więc możliwe,
że tylko mi się to przywidziało. Nie miałam ochoty się co do tego upewniać,
więc zaraz wybiegłam na korytarz.
Po
raz pierwszy ucieszyłam się, że życie na studiach nie jest tak kameralne jak w
liceum – istniało olbrzymie prawdopodobieństwo, że już nigdy tej studentki nie
spotkam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz