Nie ma nic gorszego niż dostać maila z
biblioteki informującego o zbliżającym terminie zwrotu książki. W moim przypaku
niemal zawsze dotyczy on książki, której jeszcze nie zaczęłam nawet czytać.
Gwałtowne ukłucie paniki jest wtedy jeszcze boleśniejsze - rzucam w kąt
wszystkie inne tomiszcza, chwytam zagrożony tytuł i czytam do upartego, licząc
pozostałe strony oraz czas, który ciągle uciekał...
Tym razem było mi jeszcze trudniej, gdyż
wiadomość z ostrzeżeniem przeczytałam trzymając w ręku "Mówcę
Umarłych", który, szczęście w nieszczęściu, nie był przedmiotem maila. Tak
więc po dokończeniu napoczętej strony (czy może kolejnych piętnastu - nie
jestem pewna, straciłam rachubę), zabrałam się książkę z ostrzeżenia.
Czytałam ją, jadąc do szkoły. Udało mi się
przebrnąć przez sześć stron -liczba w rogu kartki głosiła, że jestem więc na
dziesiątej. "Ciekawe, gdzie byłabym teraz w "Mówcy Umarłych",
gdybym nie przerwała czytania" pomyślałam mimo woli. "Czy Ender
doleciałby do Lusitanii? Jak Valentine radzi sobie z tym wszystkim? O co w
końcu chodzi z tymi prosiaczkami?..."
Zarzucając się w myślach tego typu pytaniami, w
tym samym czasie zdążyłam przeczytać kolejnych sześć stron - chwilę mi zajęło,
zabim dotarło do mnie, że znaczenie tych słów w ogóle do mnie nie dociera!
Sytuacja powtórzyła się w trakcie i po
lekcjach. Gdy więc tylko dotarłam do domu, od razu sięgnęłam po
"Mówcę" - bo i co innego w takim wypadku zrobić?
PS Do "pokonanej" przez
"Mówcę" książki nic nie mam. Wręcz przeciwnie! Dlatego mam nadzieję,
że do poniedziałku uda mi się przeczytać
obie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz