Link do postu o wyzwaniu Kiedyś przeczytam TUTAJ
John
Flanagan – Zwiadowcy, wczesne lata.
Turniej w Gorlanie
Tu chyba powinnam wstawić zdjęcie
książki… Ale zwróciłam ją bibliotece, nim o tym pomyślałam. Mam więc nadzieję,
że ten brak zostanie zapomniany.
Z
panem Flanaganem znamy się nie od dziś. Nasza przyjaźń zaczęła się w 2009 roku,
kiedy to pojawiło się pierwsze wydanie polskie Zwiadowców. Wtedy jeszcze wiodłam szczęśliwe życie na łonie
szkolnej biblioteki, głodna każdej nowości na półce z tabliczką Fantastyka. Zwiadowcy to jedna z tych
serii, o których nie zapomniałam po pójściu do liceum i potem dzielnie biegałam
po każdy kolejny tom do biblioteki publicznej. Jak widać, biegam tak aż do
dziś.
Zwiadowcy, jak
sam tytuł wskazuje, opowiadają o przygodach zwiadowców – korpusu niesamowitych
łuczników służących królestwu Araluenu. Seria zaczyna się od walki ze
zbuntowanym lordem Morgarathem – Turniej
w Gorlanie odsyła czytelnika do zdarzeń będących początkiem konfliktu.
To
chyba wszystko, co o fabule mogę powiedzieć. Właściwie nawet nie chcę więcej
mówić – w tym wypadku sama historia jest dla mnie drugorzędną sprawą. Wszystko
tak naprawdę sprowadza się do tych siedmiu lat, spędzonych przy dwunastu –
teraz już trzynastu – tomach. Obcując z prozą Flanagana, już nie czuję się jak
zwykły czytelnik. To trochę tak, jakbym w teatrze nie siedziała na widowni, ale
na scenie z aktorami. Prywatne żarty grona zwiadowców są i moimi żartami; gdy w
historii nagle pojawia się sylwetka legendy korpusu, jestem tym równie
podekscytowana co sami bohaterami – trochę jakbym sama była częścią tego
świata.
Jednak
to poczucie przynależności i jedności z książką nie wzięło się znikąd. Jest to
zasługą pana Flanagana, tego wszystkiego, co w jego prozie kocham i czego mimo
upływu lat wciąż w niej nie brakuje. Przede wszystkim są to dobrze
skonstruowani bohaterowie – pełnowymiarowi, bardzo charakterystyczni. Co
więcej, dobrani są w takich konfiguracjach, że wspólnie tworzą bardzo ciekawe
sieci relacji. W większości sytuacji prowadzi to do wielu zabawnych, niemal
skeczowych dialogów, które do dziś sprawiają mi wiele radości.
Ten
tom jednak jak jeszcze żaden inny nie przypomniał mi, że jest to jednak proza
młodzieżowa. Po tych kilku latach, bogatsza o doświadczenia poważniejszych
lektur, nie mogę nie zwrócić uwagi na wręcz za prosty język czy nieco
infantylną naiwność historii. W tym wypadku jednak wcale mi to nie przeszkadza.
Głównie przez sympatię do bohaterów i wiążącą mnie z nimi długoletnią przyjaźń
- miło patrzeć, jak im się w „życiu” powodzi.
Poza
tym, jest to bardzo przyjemna odskocznia od wręcz brutalnie wiarygodnej prozy
George’a R. R. Martina. O tak, czasem potrzeba takiej odskoczni…
ZWIADOWCY -> jedynie z czym mi się kojarzą, to z panem G. w ILO. Piękne czasy.
OdpowiedzUsuńPiękne czasy... Uczcijmy je chwilą ciszy
Usuń