Co
w treningach lubię najbardziej?
Pomijając
fakt, że ogólnie lubię treningi (inaczej bym nie tańczyła), zdecydowanie
najprzyjemniejszy jest sam początek. Moment, kiedy na rozgrzanie mamy
kilkanaście razy obiec salę.
Tak
więc biegniemy – nieśpiesznie, truchcikiem, ale krew i tak zaczyna płynąć
szybciej. Gdzieś między drugim a trzecim okrążeniem z głośników uderza w nas
muzyka. Głośna jak na koncercie, wibrująca w nieprzygotowanych na to żebrach i bębenkach.
Wtedy wiele rzeczy dzieje się jednocześnie – trucht zamienia się w bieg, serce
przyśpiesza, w żyłach zaczyna krążyć adrenalina. Trudno powiedzieć która z tych
rzeczy poprzedza czy powoduje inne. Czuć tylko buzującą w ciele energię, którą
już, teraz, natychmiast chce się rozładować ruchem. W tym jednym momencie
świadomość rwącego się do tańca ciała jest nawet przyjemniejsza niż sam taniec.
Taka rozgrzewka do muzyki jest obietnicą spełnienia, które ma już zaraz
nastąpić – a cóż jest w życiu piękniejszego właśnie od spełnienia?
A mi się zawsze wydawało, że najfajniejszy jest taniec, nie rozgrzewka. Ale je nie tańczę, więc się nie znam :P
OdpowiedzUsuńXd ^^
Wiesz, na treningach najbardziej jara mnie rozgrzewka, a w filharmonii, choćby nie wiem jak świetny był koncert, dla mnie najpiękniej brzmi dostrajanie orkiestry - więc to chyba po prostu ja jestem jakaś dziwna XD
Usuń