Na wstępie chciałam wyjaśnić brak
jakiejkolwiek aktywności w zeszłym tygodniu – jest to efekt zbyt wielu czasochłonnych
zdarzeń zbyt blisko siebie, żaden brak chęci czy pomysłów na blogową
działalność. Była to sytuacja wyjątkowa, za którą przepraszam i której nie
planuję powtarzać.
Wenecję Vivaldiego Corony
wcisnęła mi w ręce przyjaciółka, z którą często wymieniamy się wszelkimi
fascynacjami. Dlatego też trochę bałam się i odwlekałam moment przeczytania tejże
książki – bo o ile w kwestii muzyki mamy z przyjaciółką identyczny gust, o tyle
z powieściami niekoniecznie tak bywa. Wybierane przez nią lektury często są dla
mnie… zbyt babskie. Babska książka to taka, gdzie na pierwszy plan zawsze
wysuwa się wątek miłosny, tak wygładzony i do bólu nieprawdopodobny, że nie
można nie uznać go za niemożliwą do spełnienia fantazję samej autorki – bo
termin „babski” wziął właśnie stąd, że taki obraz miłości pojawia się zwykle w
dziełach kobiet (u mężczyzn podobnym objawem jest przeginanie w drugą stronę,
kiedy to romans sprowadza się tylko do, łagodnie mówiąc, miłości cielesnej -
ale o tym innym razem).
Wenecja Vivaldiego niestety
na pierwszy rzut oka zapowiadała się właśnie na taką babską lekturę, zarówno z
okładki, jak i z zarysu fabuły. Jest to historia dwóch sióstr, Maddaleny i
Chiaretty, wychowujących się w przytułku dla dziewcząt, którego wychowanki
słyną jako jednej z najlepszych muzyczek w Wenecji w czasie działalności
Antonio Vivaldiego.
Brzmi
groźnie. Przynajmniej dla mnie. Miło było więc się przekonać, że pierwsze
wrażenie okazało się nietrafione.
Osią
całej książki są żywoty wspomnianych sióstr. I tym właśnie jest ta opowieść –
zapisem życia dwóch kobiet, które mimo identycznego startu zawędrowały na dwie
różne ścieżki losu. Śledząc losy bohaterek, obserwujemy jak dziewczynki
stopniowy zamieniają się w kobiety, jak rozwijają się ich pasje, jak na
przestrzeni lat zdobywają doświadczenie i na jego podstawie zmieniają się ich
poglądy na świat. Bardzo wnikliwe studium oparte na ciekawej historii.
Pozytywnie
oceniam także wydźwięk opowieści. Losy sióstr, choć zaczęły się podobnie,
rozbiegły się w dwie zupełnie inne strony. Wynikało to głównie z podejmowanych
przez nie decyzji. Wyłania się z tego jednoznaczny wniosek, że to, jak wygląda
nasze życie, zależy w głównej mierze od nas samych. Żadna z bohaterek nigdy też
nie polegała na samym szczęściu – walcząc o swoje marzenia i pasje, nieraz podejmowały
się wręcz heroicznych wyczynów nie zważając na ewentualne konsekwencje. Gdy
bardzo na czymś im zależało, nie liczyły na łut szczęścia, ale zawsze swoimi
działaniem starały się temu szczęściu pomóc.
Jednak
choć lektura bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, znalazło się kilka szczegółów,
które przyjęłam z lekkim zgrzytem. Jak wcześniej pisałam, historia toczy się niemal
od narodzin do śmierci sióstr – przez tak rozpięte ramy czasowe, wiele
ciekawych wątków zostało sprowadzonych do roli tła. Z jednej strony mnie to
rozczarowuje – brakowało mi wielu szczegółów z historii muzyki tamtego okresu,
zwłaszcza, że muzyka sama w sobie odgrywała bardzo ważną rolę; nieraz autorka
odwoływała się do tajemnicy tożsamości rodziców sióstr, nigdy jednak nie dostajemy
odpowiedzi na postawione w książce pytania. Z drugiej strony jednak pasuje to
do konwencji – w końcu tak to już w życiu bywa, że coś się zaczyna i nigdy nie
zostaje doprowadzone do końca, większość tematów nie zostaje nigdy zgłębionych
do końca.
Ciężko
było mi też przechodzić przez opisy muzyki, jej brzmienia. Choć wielu
kompozytorów w swoich utworów maluje pewne obrazy czy nawet opowiada całe
historie, nie działa to w drugą stronę. Można opisać coś muzyką, ale trudno
jest opisać muzykę. Dźwięk jest dla mnie czymś zbyt abstrakcyjnym, by w pełni
wyrazić go słowami. Nie mniej jednak jeśli ktoś nie podziela takich poglądów
jak moje, poetyckie i zarazem bardzo dokładne opisy autorki na pewno sprawią,
że czytelnik będzie w stanie niemal usłyszeć tę opisywaną muzykę.
Ostatecznie
więc określiłabym tę książkę jako jedną z tych, które niewątpliwie sprawiły mi
przyjemność, ale pozostawiły jakiś niedosyt.
Bardzo zaciekawiłaś mnie opisem lektury, wręcz zachęciłaś do jej przeczytania. Mam nadzieję, że uda mi się to zrobić i dostrzec fragmenty, na które zwróciłaś szczególną uwagę. Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńDo tego bardzo szybko i lekko się czyta - niby trochę refleksyjne, ale i też odprężające ;)
Usuń