Technicznie
rzecz biorąc, ten rok akademicki jeszcze się dla mnie nie skończył – wciąż
czekam na obronę licencjatu (kiedy te trzy lata zleciały?!). Nie mniej, już
czuję się i zachowuję, jakbym zaczęła stuprocentowe wakacje. Daję więc sobie
prawo do podsumowania ostatnich dziesięciu miesięcy.
Czego
więc się nauczyłam? Wszystko można by sprowadzić do odkrycia, że jestem w
stanie robić zdecydowanie więcej i szybciej, niż mi się wydawało. Odkryłam to w
maju, kiedy został mi miesiąc do egzaminu z instrumentu oraz niecałe dwa miesiące
na oddanie pracy licencjackiej. Przysłowiowe „coś” robiłam już od początku roku.
Było to jednak tak niewiele, że po majówce miałam skończony tylko jeden
rozdział licencjatu i mniej więcej rozczytane nuty. Odrobina presji, i nagle
okazało się, że potrafię zmotywować się do pisania jednej strony dziennie i
ćwiczeń te sześć razy w tygodniu. Paradoksalnie, w takim trybie pracy dużo
łatwiej i częściej udawało mi się efektywnie odpoczywać. Wszystko to była tylko kwestia dobrej
organizacji i samozaparcia. Jakimś cudem zgubiłam nawet tendencję do
zostawiania wszystkiego na później.
Może
dlatego, że to już właśnie było to „później”.
Jeszcze
inną, ważną lekcję odbyłam kilka miesięcy wcześniej. Najpierw jednak muszę
opowiedzieć o moim lenistwie twórczym na początku studiów. Objawiało się tym,
że przez niechęć do pracy w plenerze i w grupie zamiast kręcić filmy, robiłam
na zaliczenia animacje. Specyficzne lenistwo, ale naprawdę wolałam ślęczeć nad
projektem milion razy dłużej, byle pracować sama w moich czterech ścianach.
Dopiero, gdy na drugim roku warsztaty zmusiły mnie do współpracy z ludźmi,
zdałam sobie sprawę, że nie jest to aż takie złe. Ba, z niektórymi było to
nawet przyjemne! I to właśnie z powodu interakcji, która wcześniej odrzucała
mnie najbardziej. Zaowocowało to tym, że bodajże w lutym tego roku nie tylko
pomagałam przy czyiś projektach, ale nawet wyreżyserowałam własną, krótką
etiudkę. Nic wielkiego ani ambitnego – ale wystarczającego, by przekonać się,
że w przyszłości mogłabym kiedyś zawodowo biegać po świecie z kamerą.
A
co teraz robię? Próbuję się przyzwyczaić do wakacyjnego stanu, w którym nie
gonią żadne terminy. Odpoczywam, zwalniając, ale nie zatrzymując się. Bo, co
także w tym roku odczułam, od ciężkiej pracy bardziej wyniszcza tylko kompletna
bezczynność. Prócz odpoczynku, mam także kilka celów – mam nadzieję, że relacją
z ich spełniania będę mogła się wkrótce podzielić.
Udanych,
pogodnych wakacji!